Dziś w Sądzie Apelacyjnym we Wrocławiu odbyła się kolejna rozprawa ws. tzw. zbrodni miłoszyckiej. Wiele godzin zeznawał biegły do spraw genetyki - szczegółowo odpowiadał na pytania związane z badaniami DNA. To dzięki nim za zgwałcenie i zamordowanie 15-letniej Małgosi skazani zostali (w pierwszej instancji) Norbert B. i Ireneusz M. Mężczyźni nie przyznają się jednak do winy.
Na prawomocny wyrok trzeba jeszcze poczekać. Ale nim zostanie ogłoszony, może dojść do bardzo ciekawej sytuacji. Wyszło bowiem na jaw (ujawnił to program Superwizjer), że w Holandii mieszka mężczyzna, który był ochroniarzem w Miłoszycach, gdy doszło do zbrodni. Mężczyzna jednak, choć nie należał do przykładnych obywateli, nie był należycie sprawdzony. Pojawiły się wręcz sugestie, że mógł mieć coś wspólnego ze skrzywdzeniem dziecka.
Rozmawialiśmy z tym człowiekiem.
Stanowczo zaprzecza, że ma cokolwiek wspólnego ze zbrodnią. Mówi, że jest oskarżany o coś, czego nie zrobił. Jednocześnie zapewnia, że chce się "oczyścić" ze wszelkich zarzutów kierowanych pod jego adresem.
- Dlatego też wysłałem w formie wideo moje oświadczenie do prokuratury - mówi nam Polak mieszkający obecnie w Holandii. - Wyślę też próbkę swojego DNA, aby zostało sprawdzone. To będzie ostatecznym dowodem na to, że nie skrzywdziłem dziewczyny - mówi nam mężczyzna.
Rzecz w tym, że polska prokuratura takiej próbki raczej nie uzna, bo powinna zostać pobrana w zgodzie z przepisami. Były ochroniarz powinien więc przyjechać do kraju, zgłosić się do prokuratury i następnie przeprowadzone zostałoby badanie. Czy tak się stanie? Wiele wskazuje na to, że mężczyzna z Holandii nie chce przyjechać do Polski.