Kobieta do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego trafiła w nocy z wtorku na środę. Urodziła przez cesarskie cięcie, bo miała wszczepiony rozrusznik serca. Zdaniem autorek listu, kardiolodzy zalecili, by po porodzie poza rozrusznikiem wewnętrznym podłączyć pacjentce także wspomaganie zewnętrzne, a medycy to zlekceważyli. Poza tym 35-latka nie była ich zdaniem przez cały czas monitorowana, a martwa została znaleziona kilka godzin po śmierci.
Operacja bez komplikacji i nieustanny nadzór
Medycy twierdzą, że było zupełnie inaczej. Tłumaczą, że poród poprzez cesarskie cięcie został przeprowadzony przez dwóch wysokiej klasy specjalistów, którzy zgodnie z zaleceniami kardiologów podali kobiecie przez akcją odpowiednie leki.
- Operacja trwała 35 minut, czyli typowo dla cesarskiego cięcia. Wszystko odbyło się bez komplikacji, po porodzie pacjentka przewieziona została do sali wyjątkowego nadzoru, nieustannie była podłączona do kardiomonitorów - wyjaśnia prof. dr hab. Mariusz Zimmer, kierownik Katedry Ginekologii i Położnictwa w rozmowie z dziennikarką "Wyborcza.pl".
Reanimacja bez powodzenia
Profesor relacjonuje, że następnego dnia po porodzie do godziny 22.00 z pacjentką był mąż. Kiedy wychodził, kobieta czuła się dobrze. Druga pacjentka, która była z nią na sali, po godzinie 22.00 wróciła spod prysznica i zauważyła, że 35-latka jest nieprzytomna. Wezwała pięlęgniarkę, przyszedł też lekarz dyżurny, który rozpoczął reanimację nieprzytomnej. Potem miał do niego dołączyć wyspecjalizowany zespół ratunkowy. Kobiety nie udało się jednak uratować.
Prokuratura zbada sprawę z urzędu
Lekarze przeprowadzili sekcję zwłok, by ustalić dokładną przyczynę śmierci 35-latki. Teraz ciało kobiety zostanie ponownie zbadane w Zakładzie Medycyny Sądowej. Choć nikt nie złożył w tej sprawie doniesienia, prokuratura zajmie się sprawą z urzędu.