Romska rodzina mieszkała przy Paprotnej od siedmiu lat. O akcji nikt im nie powiedział. Kiedy 22 lipca 2015 roku wrócili na koczowisko, zastali teren ogrodzony taśmą, zaś obozowisko - zrównane z ziemią. Zostali bez niczego. W gruzach znalazły się ich ubrania, dokumenty i wszystkie inne rzeczy.
- Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego wydał decyzję, nakazującą gminie Wrocław uprzątnięcie i zabezpieczenie terenu przy ul. Paprotnej ze względu na to, że obiekty, które się tam znajdują, stwarzają niebezpieczeństwo dla ludzi - wyjaśniała wtedy naszemu reporterowi Anna Bytońska z wrocławskiego magistratu.
Romowie przenieśli się wówczas na koczowisko przy ul. Kamieńskiego, ale urzędnikom nie zamierzają odpuszczać. 22 stycznia tego roku złożyli skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu w związku ze zburzeniem osady, składającej się z 4 domów oraz pomieszczenia na opał i agregat.
Zobacz to na zdjęciach:
O co oskarżają Polskę?
Jak informuje TVN24, Romowie zarzucają Polsce m.in. naruszenie zakazu tortur, nieludzkiego i poniżającego traktowania, prawa do życia prywatnego i rodzinnego oraz poszanowania mieszkania, zakazu dyskryminacji i prawa do skutecznego środka odwoławczego.
Wrocławscy urzędnicy uważają, że są bez winy. Koczowisko było nielegalne, a informacja o jego wyburzeniu - odpowiednio wcześniej wydana. Problem w tym, że nigdy nie trafiła ona do głównych zainteresowanych, czyli mieszkańców osady. W efekcie musieli patrzeć, jak ciężarówki pełne gruzu wywoziły to, co wcześniej stanowiło ich dom. Obecnie pomaga im Helsińska Fundacja Praw Człowieka.
To jednak nie jedyny problem, jaki Wrocław ma z Romami. Wciąż trwa proces w sprawie eksmisji Romów z koczowiska przy ul. Kamieńskiego. Od kilku lat nielegalnie przebywa tam blisko 60 osób.