Wrocławskie MPK ma jedno zadanie: ma wozić pasażerów po mieście. Z tego wywiązuje się dość marnie, bo mieszkańcy regularnie krytykują poziom usług miejskiego przewoźnika. Tramwaje i autobusy często się spóźniają, wiele z pojazdów jest pozbawionych klimatyzacji, a sporo uwag można mieć do czystości wewnątrz taboru. Jakby tego było mało, od stycznia ceny biletów mocno idą w górę.
MPK jest na takim poziomie, że jeśli ktoś ma alternatywę, to wybiera inne środki transportu, jak rower, samochód, czy własne nogi. I wydawało się, że głównym celem prezesa MPK, Krzysztofa Balawejdera, będzie poprawa jakości miejskiej spółki, tak aby osób, które wręcz kpią z poziomu przewoźnika, było jak najmniej.
Tymczasem prezes energię poświęca na coś innego. Wielu pasażerów ma mu za złe, że zamiast pracować na rzecz rozwoju MPK, zajmuje się polityką. Na Facebooku napisał, że wspiera kobiety w walce o ich prawa, dodając, że sercem jest z nimi. Już samo to części wrocławian się nie podoba, choć do zdenerwowania doprowadziło ich coś zupełnie innego.
Chodzi o komunikat, który został wyświetlony w autobusie linii 121. A brzmiał: "Kierunek: +++++ +++". Jak powszechnie wiadomo, oznacza to "J...ć PiS".
Balawejder wrzucił na swoje media społecznościowe zdjęcie obrazujące wyzwiska pod adresem partii rządzącej. Jednocześnie napisał, że za niedopuszczalne uważa, wykorzystywanie MPK do szerzenia haseł, które mogą obrażać "innych mieszkańców". Doszło więc do przedziwnej sytuacji, gdy prezes MPK puszcza w obieg wyzwiska i przy okazji zaznacza, że nie wolno wyzywać.
Sebastian Lorenc, wiceprezydent Wrocławia z Platformy Obywatelskiej z radością przyklasnął inicjatywie Balawejdera i napisał: "Prezes Balawejder potwierdził, że ma jaja. Szacunek, Krzychu!"
MPK zaznacza przy tym, że "J...ć PiS" nie jest oficjalnym stanowiskiem przewoźnika, a kierowca, który to wyświetlił został już pouczony. Nikt jednak nie przeprosił za zaistniałą sytuację.
- We Wrocławiu i okolicy mieszka ok. 100 tysięcy wyborców PiS. Oni również korzystają z MPK, płacą za bilety - zauważa Andrzej Kilijanek radny PiS. - Prezes Balawejder to następny człowiek, aspirujący do miana celebryty (po prezydencie Jacku Sutryku), który zamiast swoją pracą zajmuje się rozgłosem. To co zrobił to zwykła akcja pod publiczkę. Ciekawe, jak spojrzy mi teraz w oczy?
Radny Kilijanek zauważa również, że niedawno Krzysztof Balawejder był prezesem Polbusa, czyli spółki skarbu państwa. Szefował jej także podczas rządów PiS.
- Wtedy PiS mu nie przeszkadzał? Czemu wtedy nie był taki odważny? Może dlatego, że zarabiał duże pieniądze w spółce skarbu państwa? - zastanawia się Kilijanek.
Zachowaniem Balawejdera jest też zniesmaczony Dominik Kłosowski, radny Lewicy.
- Do takich sytuacji nigdy nie powinno dochodzić - mówi nam polityk. - Tramwajami i autobusami jeżdżą ludzie o różnych poglądach politycznych.