Przemysław J. na dyskotece w Lubaniu miał pilnować porządku. To mężczyzna, który umie się bić - trenował sztuki walki. Trudno go też nazwać aniołkiem, bo popadał w konflikt z prawem. Co więcej... - W chwili popełnienia czynu był pod wpływem narkotyków - mówi prokurator Tomasz Czułowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze.
Tomasz Mockało był gościem lubańskiej dyskoteki. W nocy opuścił lokal, wraz ze znajomym. Doszło do awantury z Przemysławem J. Ochroniarz uderzył go i mężczyzna zginął.
Trafił za kraty aresztu i jako osoba niebezpieczna i mogąca próbować matactwa w śledztwie, miał w nim oczekiwać na proces. Ochroniarzowi grozi dożywocie.
Stało się jednak coś dziwnego. Sąd Okręgowy w Jeleniej Górze... wypuścił Przemysława J. z aresztu, tłumacząc, że tragiczna śmierć mogła być wynikiem obrony koniecznej. Czyli, że to Tomasz mógł zaatakować ochroniarza, a ten tylko się bronił. Przemysław J. - przypomnijmy - był wtedy pod wpływem narkotyków. Bulwersuje również fakt, że z opinii biegłego lekarza wprost wynika, że Tomasz zginął od ciosu.
- Nie jestem w stanie pojąć tego, co się stało - mówi nam Beata Mockało. - Syn nie żyje, a ten, który doprowadził do jego śmierci wyszedł na wolność i śmieje się mi w twarz! - dodaje 54-letnia kobieta i ociera łzy, bo to wszystko co się wydarzyło po prostu emocjonalnie ją wykończyło. - Straciłam ukochane dziecko, a teraz dobijają mnie jeszcze decyzje sądu, który pozwala cieszyć się życiem bandycie.
Zrozpaczona matka wierzy, że Przemysław J. trafi znowu za kraty. - On może zrobić krzywdę komuś innemu. Ja i moja rodzina tez żyjemy w strachu przed nim - wyznaje Beata Mockało.
Kobieta dodaje, że dostaje dziwne smsy, np. z zaproszeniem na tańce w dyskotece. A ostatnio jej córka została zaatakowana w sklepie przez znajomych Przemysława J. Opluli ją, poszarpali i mówili, żeby uważała, co zeznaje w sądzie. Sprawę bada policja.