Pięcioletnia suczka Zizi w styczniu trafiła do jednej z wrocławskich klinik weterynaryjnych. - Pies był w stanie bardzo ciężkim. Od kilku dni nie jadł, nie pił. Z jej pyska wydobywała się cuchnąca ciecz, wydzielina ropna z martwymi tkankami – relacjonuje w programie UWAGA! lek. wet. Grzegorz Dziwak. I dodaje: - Pierwsza myśl była taka, czy nie byłoby najlepiej poddać tego psa eutanazji. Na szczęście dodatkowe badania wykazały, że nie jest aż tak źle. Że jest, o co walczyć. Stan zwierzęcia wskazywał na to, że pies został poparzony żrącym środkiem chemicznym.
ZOBACZ: Wlał psu CAŁĄ butelkę płynu do TOALET! Marcin W. wpadł po kilkunastu dniach! Sadysta się UKRYWAŁ
- Doszło do głębokiego, chemicznego poparzenia przewodu pokarmowego i całej jamy ustnej z przełykiem. Można sobie wyobrazić, jak to jest, kiedy fragmenty jamy ustnej - dziąseł i języka - odpadają i ropieją. Nie jest się wtedy w stanie pić, jeść, ani ruszyć ustami. Wszystko sprawia ogromny ból, nawet przełykanie śliny – wyjaśnia dziennikarzom Grzegorz Dziwak.
Właścicielka psa przyznała, że żrącą substancję mógł wlać Zizi do pyska jej partner. W czasie samego zajścia kobieta miała być w pracy, a suczka znajdowała się w mieszkaniu pod opieką mężczyzny. - Zorientowałam się, że konkubent ma poplamione spodnie dresowe. Była plama na podłodze, a płyn do toalety był pusty. Pytam: „Co zrobiłeś?”. On mówi, że nic nie zrobił. Nie chciał się przyznać. Tłumaczył, że coś zjadła – opowiada pani Justyna.
Sprawą zajęła się policja. Jak się okazało, Marcin W. nie został nawet przesłuchany. - Policjanci cały czas prowadzą czynności procesowe w związku z tym zdarzeniem – twierdzi sierż. sztab. Krzysztof Marcjan z Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu.