Przypomnijmy, kobieta trafiła do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu w nocy z 19 na 20 lipca. Urodziła przez cesarskie cięcie, bo miała wszczepiony rozrusznik serca. Do prokuratury i niektórych lokalnych mediów trafił w tej sprawie list podpisany przez "Zdesperowane położne". W piśmie wskazują one na błędy lekarzy i zaniedbania medyków. Wytykają, że nie podłączyli pacjentce odpowiedniego sprzętu, nie monitorowali należycie stanu jej zdrowia. Jak piszą, 35-latka została znaleziona martwa kilka godzin po śmierci.
"Pacjentka bezpiecznie urodziła zdrowe dziecko"
Tymczasem medycy z Borowskiej zapewniają, że wszystko było przeproawdzone jak należy, a po porodzie kobieta była odpowiednio nadzorowana. Tłumaczą, że przeprowadzili sekcję zwłok 35-latki, która wykazała, że powodem śmierci pacjentki było "pękniecie aorty".
"Pragniemy podkreślić, że pacjentka obciążona poważnymi schorzeniami urodziła bezpiecznie zdrowe dziecko. Zmarła w drugiej dobie po porodzie, z powodów kardiologicznych. Mimo prowadzonej reanimacji nie zdołaliśmy jej uratować" - piszą lekarze z Borowskiej w oświadczeniu umieszczonym na stronie szpitala.
Wrocławska prokuratura zajęła się sprawą z urzędu. Na zlecenie śledczych wykonano drugą sekcję zwłok. Jak podaje gazetawroclawska.pl, wyniki badania nie są jeszcze znane.
USK: Mamy do czynienia z kłamliwym donosem
Tymczasem do prokuratury trafiło kolejne pismo w tej sprawie. Tym razem ze szpitala przy Borowskiej. Dotyczy ono anonimowego listu, który wywołał całe dochodzenie.
"List zawierał nieprawdziwe treści, które godzą w wizerunek szpitala i mają znamiona zniesławienia, obrażają personel medyczny oraz narażają na utratę zaufania. Autor donosu przedstawia nieprawdziwy przebieg leczenia 35-letniej pacjentki oraz przyczynę jej zgonu.
Ubolewamy nad tym, że autor anonimu działał na szkodę szpitala, ale największą krzywdę wyrządził rodzinie pacjentki dostarczając jej dodatkowych cierpień". Tak lekarze z USK tłumaczą powody, dla których złozyli do prokuratury wniosek w tej sprawie.