O całej sprawie alarmuje TVN24, który skonfrontował dwie strony wydarzeń: korporację taksówkarską z władzami szpitala. Mężczyzna przyjechał do szpitala zakaźnego we Wrocławiu (ul. Koszarowa) w czwartek w nocy karetką.
Jak przekazuje TVN24, będąc w domu poczuł się źle i zaniepokojony zawiadomił o tym medyków. Tak trafił do szpitala przy ul. Koszarowej, gdzie nie stwierdzono konieczności hospitalizacji - mężczyzna miał mieć lekkie objawy - w związku z czym, powinien wrócić do domu.
Poproszę taksóweczkę dla pacjenta z COVID-19
Jedna z pielęgniarek zadzwoniła do wrocławskiej korporacji taksówkarskiej i poprosiła o "taksóweczkę". Co ważne - według relacji TVN24 - kobieta wyraźnie poinformowała rozmówcę, że chodzi o transport pacjenta zdiagnozowanego na plus - czyli zakażonego koronawirusem. - Pacjent jest dodatni, ma covida dodatniego. Ale dostanie od nas maskę i rękawiczki, także spokojnie [...] - czytamy relację z rozmowy.
Dyspozytor - co wydaje się naturalne - odparł, że nie może narzucić któremukolwiek kierowcy kursu ze zdiagnozowanych pacjentem, nawet mimo zabezpieczeń w postaci pleksy oddzielającej kierowcę od jego pasażera. Ostatecznie, jedna z pielęgniarek przekazała numer telefonu pacjenta i kolejne rozmowy odbywały się już pomiędzy nim a kierowcą. Kurs się odbył.
Jak informuje TVN24, właściciel korporacji uznaje cała sprawę za skandaliczną. Kurs w istocie się odbył, ale kierowca miał nie wiedzieć, że wiezie chorego. - Było około trzeciej w nocy. Informacja o tym, że pacjent ma COVID-19, była w uwagach gdzieś na dole i kierowca tego nie zauważył, nie był świadomy, że wiezie zakażoną osobę, a ja się dowiedziałem już po fakcie, że przyjął taki kurs - czytamy.
Kierowca po tym kursie został wycofany ze swojego dyżuru i trafił na kwarantannę. Pan Grzegorz - właściciel korporacji - skontaktował się w tej sprawie z infolinią NFZ, gdzie doniósł o całym zdarzeniu. Konsultantka była w szoku i poradziła mężczyźnie, aby ten złożył skargę do Rzecznika Praw Pacjenta, co - jak przekazał - zrobi.
Taksówka zamiast karetki
Rzeczniczka szpitala Urszula Małecka przyznaje, że personel szpitala próbował wezwać transport medyczny, ale na taki transport trzeba było czekać nawet kilka godzin. Mężczyzna mieszkał pod Wrocławiem i - jak wynika ze słów rzeczniczki - sam zaproponował taksówkę. Wtedy pielęgniarka zaproponowała, że porozmawia z korporacją, żeby uczciwie przedstawić sytuację.
- To nie jest standard. Nie robimy takich rzeczy na co dzień. To była wyjątkowa sytuacja. Była trzecia w nocy, nie było transportu medycznego, więc próbowaliśmy w bezpieczny sposób rozwiązać tę sytuację dla wszystkich stron - przyznaje rzecznik i dodaje, że szpital działał wyłącznie w dobrych intencjach, podobna sytuacja już się nie wydarzy.