Według organizatorów protestu, demonstracja miała na celu zwrócenie uwagi na "śmierć gastronomii z uwagi na nierówne traktowanie podmiotów gospodarczych".
- Uderza się zawsze w Polsce w najsłabszego, nie w sklepy zachodnich sieci ani kościoły. Obostrzenia można nazwać „wykluczeniem” naszej branży z obrotu gospodarczego - mówi Andrzej Dobek, prezes stowarzyszenia Nasz Rynek, które zorganizowało protest.
Dobek zwraca uwagę, że od marca 2020 roku restauratorzy nie są w stanie prowadzić działalności w sposób ciągły oraz generować przychodów umożliwiających przetrwanie. Ponadto sezon letni nie pozwolił branży na wygenerowanie oszczędności, niezbędnych do przetrwania jesiennego lockdownu.
- Wszelkie pomoce związane z obostrzeniami wiosennymi zostały spożytkowane na działalność w okresie letnim - podkreśla prezes stowarzyszenia Nasz Rynek. - Branża gastronomiczna i turystyczna nie jest w stanie bez pomocy kompleksowej państwa przetrwać zimy.
Restauratorzy działający na terenie wrocławskiego Rynku postulują o natychmiastowe wsparcie w kwestiach kosztów pracowniczych, objęcia pracowników "postojowym", zaniechanie składek ZUS oraz wstępną pomoc dla branż objętych "wykluczeniem" w liniach kredytów bezzwrotnych lub nieoprocentowanych.
- Nasz protest jest nastawiony na pokojowe, artystyczne zwrócenie uwagi na nasze problemy. Nie popieramy blokowania dróg i utrudniania życia, już i tak umęczonym tą tragiczną sytuacją, mieszkańcom miast. Nie jesteśmy antycovidowcami, nie jest to negacja pandemii - tłumaczy Dobek.
W piątek premier Mateusz Morawiecki poinformował o nowych obostrzeniach, które wejdą w życie od soboty (24 października). Lokale gastronomiczne nie będą mogły prowadzić działalności tak jak dotychczas - będą mogły wydawać jedynie dania na wynos. Nowy reżim będzie obowiązywał gastronomię przez okres dwóch tygodni z możliwością przedłużenia.