Krowa Matylda pobyła u swojego właściciela niezbyt długo, bo... jeden dzień. Po czym zgrabnie się ewakuowała. Od tamtej pory wszystkim dała się nieźle we znaki – niszczyła uprawy i buszowała po lasach w okolicy Złotego Stoku. Chociaż skargom rolników nie było końca, na krowę nie było mocnych – czytamy w TVN24.
Matyldę próbowano złapać na wiele sposobów. Nie pomógł nawet weterynarz, który zamierzał ją uśpić, bo zastrzyk tylko ją rozjuszył. Z kolei zastrzelić jej nie było wolno, bo zakazuje tego prawo.
To on znalazł na nią sposób
W końcu do akcji wkroczył Leszek Zasada. Pierwotny plan schwytania krowy przy pomocy koni, psów i koła łowieckiego szybko spalił na panewce. To dlatego zmienił on taktykę i niepokorne zwierzę postanowił poskromić polubownie.
- Przez kilka dni przyjeżdżałem na randki z krową. Przywoziłem jej sól, jabłka i kapustę. W końcu udało się ją pojmać – opowiada Zasada na łamach TVN24.
Cierpliwość się zatem opłacała, teraz czas na procesy urzędnicze. Matylda po zaginięciu została bowiem wypisana z rejestru, więc formalnie... nie istnieje.