Po centrum Wrocławia pocztą pantoflową rozeszła się przerażająca informacja o martwym, rozkładającym się w jednym z mieszkań psie, sukcesywnie karmionym łyżeczką przez właściciela. Sprawą zainteresowała się zarządczyni spółdzielni mieszkaniowej, która zwróciła się z prośbą o interwencję do wolontariuszy z Ekostraży.
– Dostaliśmy prośbę o interwencję od zarządcy tego tego bloku. Pies umarł temu panu, ale mężczyzna ma problemy psychiczne. Nie zauważył, nie zaakceptował tej sytuacji. Pies już się rozkładał, a właściciel traktował go jak żywego. Przez 10 dni karmił go łyżeczką – mówi w rozmowie z SE.pl jeden z przedstawicieli wrocławskiej Ekostraży.
Kiedy działacze zjawili się na miejscu, chorego mężczyzny już tam nie było. Został objęty przymusowym leczeniem psychiatrycznym, co – jak mówi nam działacz – jest jednym z przykładów ich skutecznej i efektywnej współpracy z wrocławską policją.
Nie ma procedur utylizacji zwłok, kiedy właściciel myśli, że pies żyje
Kiedy policja zajęła się sprawą wrocławianina, działaczom Ekostraży przypadła… gorsza część obowiązków. Musieli pozbyć się truchła.
- Po tylu dniach było to potworne doświadczenie – relacjonują krótko, zwracając uwagę na problemy proceduralne. – Nie ma procedur utylizacji zwłok zwierzaka bez zgody właściciela, który myśli, że pies żyje – puentują.