Gdyby nie przypadek zwierzęta zamieszkujące hodowlę w Nowej Świdnicy jeszcze długo byłyby skazane na życie w piekle. Właściciel hodowli został zatrzymany w Gryfowie Śląskim po tym jak nie stawił się do aresztu w celu odbycia kary. Na posterunku powiedział policjantom, że jego psy zostaną przez ten czas bez opieki. Policjanci udali się więc do Nowej Świdnicy by sprawdzić czy zwierzętami będzie miał się kto zaopiekować. To, co zastali na miejscu, było dalekie od warunków, w jakich powinny być hodowane zwierzęta.
Jednak dopiero po dwóch dniach, kiedy do hodowli przyjechali pracownicy schroniska "Przylasek", psy otrzymały konieczną pomoc. "Mieliśmy tylko zabezpieczyć psy w karmę i wodę. To co zobaczyliśmy wstrząsnęło nami jak najgorszy horror! Aby dostać się do matki ze szczeniakami ( jak się okazało przyczepionej łańcuchem do klamki) spędziliśmy 3 godziny, bo reszta psów broniła dojścia do nieogrodzonej posesji" - czytamy na profilu schroniska na Facebooku.
Zanim udało się zabezpieczyć wszystkie zwierzęta i przewieźć je do schroniska minęły 3 dni, bowiem psy broniły wejścia na teren posesji. Pomieszczenia były zagracone i brudne, a wśród nich mieszkały zwierzęta, z czego część na stałe zamknięta była w budynku. Łącznie pseudohodowla liczyła 10 zwierząt, w tym pięć szczeniąt. Jak pisze tvn24, kilka dni po zabraniu psów zawaliła się jedna ze ścian budynku.
Powiatowy Lekarz Weterynarii wyraził nadzieję, że zwierzęta zostaną odebrane właścicielowi na stałe. Sprawa została już skierowana do prokuratury. Mężczyzna może odpowiadać za znęcanie się nad zwierzętami. Z relacji na portalu eluban.pl wynika, że nie widzi on w takim traktowaniu zwierząt niczego złego.