- Dla naszych przedsiębiorców, którzy dopiero raczkują w tej branży, to niepowtarzalny okazja do zdobycia doświadczeń, inspiracji, porównania swoich umiejętności. A także do degustacji ich trunków i ...zaprezentowania własnych – stwierdza szef polskiej grupy, Marcin Krzyżanowski, wicemarszałek województwa dolnośląskiego. Misja ta odbywa się w ramach projektu “Going Global – Dolnośląska Dyplomacja Gospodarcza”. Samorząd województwa stworzył ten projekt (i pozyskał środki z Unii) dla swoich przedsiębiorców, by mogli uczestniczyć w międzynarodowych targach, konferencjach, misjach gospodarczych, kampaniach promocyjnych. Słowem - żeby otworzyli się na świat i świat o nich usłyszał. A kierunek Gruzja, to zasługa Marszałek Dolnego Śląska, Cezarego Przybylskiego, który podpisał porozumienie o wzajemnej współpracy z Autonomiczną Republiką Adżarii. Krainą nad Morzem Czarnym z produkcji win słynącej. W Batumi, stolicy Adżarii, przyjmują ich najwyższe władze Republiki, z Przewodniczącym, Davitem Gabaidze. Minister Rolnictwa i Ochrony Przyrody, Zaza Shavadze uświadamia winiarzy, że dla Gruzinów wino, to nie tylko napój.
- Relacja winiarza z winem, jest jak rodzica z dzieckiem – tłumaczy. - Dogląda go, dopieszcza, troszczy się o niego, zachwyca nim...Po prostu kocha. Nie spożywamy wina, jak inne narody, aby się napić. Gruzini godzinami się nim delektują- oglądają, wąchają, smakują, wznoszą nim toasty. Bez toastów, nie ma żadnej biesiady. A bez biesiady nie ma życia. Czyli bez wina, nie ma życia dla Gruzina.
RAJD PO WINNICACH
Na przedmieściach Batumi, w ceglanej “Piwnicy Wina”, Vaja Davitadze pokazuje olbrzymie gliniane dzbany, zwane KWEWRI , które napełnia się miąższem z winogron i zakopuje w ziemi. Tam rodzi się wino. Właściciel nie wahał się częstować gości swoim najdroższym trunkiem Usahelami ( 50 euro butelka). Pokazuje jak robi się popularną, słodką przekąskę CZURCZCHELA – orzechy na patyku zanurzone w melasie z winogron. 20 kilometrów dalej, w gminie Kobuleti w dużej winnicy, mieści się prawdziwe królestwo - “Chatau Kvirike”. Jest tu imponująca agroturystyka. Basen,15 domków drewnianych (każdy z dwoma sypialniami po 100 euro za dobę), hotel, sala weselna, muzeum wina. Restauracja w 300-letnik domu, gdzie mieszkał bogaty pasterz z 4 żonami. Tu turyści uczestniczą w produkcji wina. Bosymi stopami udeptują miąższ w drewnianych kadziach, lepią chinkali (kołduny), pieką chleb, zrywają winogrona. Uczą się wina. Wysoko w górach, w gminie Keda, w wiosce Tsoniaris jest rodzinna winnica “Village Tsoniarisi”. Grona rosną tu na stromych stokach, wysoko, gęsto, wszystko trzeba robić ręcznie. Patrząc na szczyty Saboduri i Betlemi, na zielone winnice, na wijącą się w dolę rzekę Czoroch z 8-wiecznym kamiennym mostkiem , pijąc chłodne, aksamitne wino słuchano opowieści gospodarza o tradycyjne j produkcji wina. O deptaniu winogron tak, aby żadna pestka się nie uszkodziła, o oddzielaniu się napoju od melasy, o powstawaniu czaczy (narodowy bimber). O piciu wina do wszystkiego i o każdej porze, bo to płyn leczniczy i dlatego Gruzini mają tak zdrowe serca.

i
ZDERZENIE POLSKICH WIN Z... 8000 LETNIĄ TRADYCJĄ
Gruzini twierdzą, że to oni pierwsi na świecie wyprowadzili winorośl z lasu, udomowili. - W wykopanych u nas, glinianych dzbanach sprzed 8 tysięcy lat, odkryto pestki winogron – opowiada Minister Rolnictwa i Ochrony Środowiska Adżarii, Zaza Shavadze. - A więc, robimy wino od 8 tysięcy lat! - Po chwili dodaje - co najmniej !!!- i uśmiecha się szeroko
- U nas w zasadzie winnice nie istniały – tłumaczy wicemarszałek Marcin Krzyżanowski. - Za komuny było “wino patykiem pisane”. Teraz winnice rozkwitają, powstają coraz to nowe. Dolny Śląsk staje się mekką winiarstwa
Nasi winiarze, nie zestresowani tymi informacjami, bez kompleksów przystępują do prezentacji swoich win. Wyciągają butelki, kieliszki, wiaderka z lodem, a pani Bożena Sokołowska kroi swoje wspaniałe kozie sery łomnickie (poziom światowy, natychmiast znikają, co do okruszka). Gruzini degustują trunki. Wąchają, oglądają pod światło, ciumkają, wzdychają. Z aprobatą kiwają głowami. Mówią, że polskie wina są inne. Bardziej aromatyczne, lżejsze, takie europejskie.
- I nic dziwnego – śmieje się Dorian Zięba. - Jesteśmy nowym pokoleniem. Wnosimy powiew świeżości, nowoczesności. W naszych winach czuć aromaty gruszek, brzoskwiń , porzeczek, poziomek wiśni, jagód, kwiatów.
Dorian Zięba i Tomek Pilawski (obaj po 37 lat) to przyjaciele ze studiów. Założyli winnicę “55 100” (to kod pocztowy ich winnicy) . Ani nie odziedziczyli winnicy, ani nic o w winie nie wiedzieli, oprócz tego, że lubili je pić, smakować, a z babcinych winogron nastawiali winko. Jeżdżąc po świecie zaczęli zwiedzać winnice. I zapragnęli mieć własną. Zrobili kursy winiarstwa, poszukali ziemi blisko Wrocławia, gdzie mieszkają. W Rzepotowicach (25 km od miasta) kupili 5 ha ugoru. Nie spodziewali się, że czeka ich taka harówka. Wszystko robili sami. Sadzili, pielili, naciągali druty, podcinali, zbierali . Przysposobili starą PGR-owska przetwórnię mleka na halę produkcyjną. To trwało 5 lat. I …
- Dwa lata temu spróbował swojego pierwszego wina – wspomina Dorian. - Było jak ambrozja, jak napój bogów. -Pachniało wanilią, ananasem I jakimś białym kwiatem. Miałam łzy w oczach.

i
Michał Michlewicz tłumaczy Gruzinom, że brakuje mu 7. 999 lat do ich tradycji, gdyż dopiero w tamtym roku sprzedał swoje pierwsze wino. Michał to major Wojska Polskiego. Mimo 40 lat, już na emeryturze.
- Chciałem odejść z wojska i robić coś pożytecznego – opowiada. - Padło na wino. Zrobiłem roczne studium winiarstwa, kurs sommeliera, nawiązałem kontakt ze starym winiarzem, dużo czytałem. Kupiłem hektar ziemi w Cielętnikach pod Wrocławiem , maszyny, budynki gospodarcze. Wydałem wszystkie oszczędności, odprawę z wojska, wziąłem kredyt. Rok uzdatniałem ziemię. Zamówiłem firmę do posadzeni winorośli. Po dwóch miesiącach wróciłem z misji w Kosowie, a na polu…..lebioda po pas. Winogron nie widać. Nogi się pode mną ugięły, zapłakałem. A potem wziąłem się za wyrywanie zielska. To była walka z własna psychiką. Skóra pękała na dłoniach, padłem ze zmęczenia. Ale je wydobyłem, były tam, te małe szczepy winogron. I urosły. A na drugi rok wydały plon. Niewielki, ze 100 kg, ale wystarczyło na pierwsze pędzenie. Pięć dni mnie nie było jak dojrzewały i... szpaki zjadły wszystko, do jednego grona. Na drugi rok zainstalowałem armatkę ruchową. Działała, ale sąsiadka założyła mi sprawę w sądzie. Wygrałem. Tak to rodziła się w bólach moja pierwsza butelka. Rok temu sprzedałem tysiąc butelek.

i
Prawdziwym dinozaurem wśród nich, jest Mike, który od 20 lat jest winiarzem. Można powiedzieć - prekursorem na Dolnym Śląsku. Mike jest Amerykaninem, Kalifornijczykiem. Do Polski przywiodła go ciekawość i dusza wagabundy. Uczył tu języka angielskiego, był kierownikiem wielkich budów w całej Europie. Zakochał się w Polsce i w Polce
- Urodził mi się syn, a mnie w domu nie było - wspomina Mike. - Coś musiałem zmienić. Pomyślałem: 38 milionów Polaków, a własnych win nie mają. Tu jest luka! Wszyscy mi odradzali. Mówili, że Polacy wolą wódkę I kiełbasę. Wina nie chcą. Nie słuchałem. Podeszłe do spawy naukowo. Szukałem w Polsce okienka pogodowego, takie jak mają winnice na południu Europy. Odrzuciłem z 300 lokalizacji. Znalazłem pole nieużytków w Zchowicach pod Wrocławiem. Zbudowałem zakład. Nazwałem go Adoria, od syna Adama i córki Wiktorii. Sąsiedzi tylko się przyglądali. Po 4 latach wyprodukowałem tys. butelek. Teraz robię 80 tys. A rolnicy wokół pozakładali winnice i sprzedaj mi owoce.
i
Mike sprzedaje dziś wina w całym świecie. Nie ma się czego wstydzić przy Gruzinach.
Gaumarżios!!!! (na zdrowie)- wznoszą Gruzini toasty polskimi winami. I piją do dna.
“I niech wasza noga będzie szczęśliwa!” - życzą na pożegnanie. Co oznacz, że polska wizyta przyniesie im szczęście.
Ewa Pac