Radochów, koło Lądka-Zdroju, jest odcięty od świata przez powódź w Polsce. Jak podaje RMF, około dziesięć budynków trzeba będzie wyburzyć. - Woda po przerwaniu tamy w Stroniu porywała tam wszystko, co napotkała na swojej drodze - relacjonuje reporter stacji, Mateusz Chłystun, który był na miejscu. Przewrócony do góry nogami ciągnik rolniczy, zerwany w połowie most, zalane drogi - obraz jest wstrząsający. Mieszkańcy w pewnym momencie byli nawet zmuszeni pić deszczówkę, mimo ostrzeżeń o zagrożeniu epidemiologicznym na zalanych terenach. To może mieć poważne konsekwencje, którymi są choroby lub zakażenia organizmu. - Piliśmy deszczówkę. To nie ta woda, którą pije się normalnie. Rewolucja jest w brzuchu - przyznał otwarcie pan Roman w rozmowie z RMF, który akurat szukał czystej wody dla swojej rodziny i koni. Radochów znajduje się w trudnej sytuacji, to miejsce jest doszczętnie zniszczone. - Nurt wylewającej rzeki położył ogrodzenia na posesjach, podmył fundamenty i w dwóch przypadkach zabrał spore fragmenty budynków - podaje RMF. Szczegóły poniżej.
Radochów: Mieszkańcy walczą z powodzią. Strażacy musieli nie tylko pomagać innym, lecz także samym sobie
Jeden z mieszkańców Radochowa twierdzi, że teraz już praktycznie "nikt im nie pomaga", więc muszą sobie radzić sami. Sąsiedzi wspierają się nawzajem, do pracy angażują się także strażacy-ochotnicy, choć nie jest ich wielu. Muszą zresztą pomagać nie tylko innym, lecz także samym sobie. W trakcie powodzi transportowali z remizy na przykład wóz, by nie został podtopiony. Teraz mogą go wykorzystywać do pomocy mieszkańcom.
- Część mieszkańców Radochowa ze łzami w oczach przygląda się katastrofie, jaką spowodował żywioł. Z domu, którego jednej czwartej już nie ma, lokatorzy starają się wynieść to, co ocalało. Dziecięcy fotelik, naczynia czy pojedyncze meble. Wszystko brudne od rzecznego mułu, który przelewał się przez budynek. To, co porwał nurt - jeszcze dwa dni temu zdobiło mieszkania i ogrody, teraz leży na wielkich stertach, tam gdzie poziom wody opadł - donosi reporter RMF.
Marek Stuła, sołtys Radochowa, w rozmowie ze stacją przyznaje, że część mieszkańców zbagatelizowała ostrzeżenia i prośby o ewakuację. Później był problem, bo dzwonili w środku nocy z prośbą o pomoc. Dziś, podobnie jak w Lądku-Zdroju, nie ma prądu ani łączności. Media okrzyknęły więc Radochów jako jedno z miejsc, które są "odcięte od świata". Nie wiadomo, jak długo potrwa taki stan rzeczy.