Spis treści
- Powodzianie szykują się na ciężką zimę
- Pan Mariusz nie może wyremontować domu. Brakuje rąk do pracy
- Pan Mariusz był poza Polską, gdy woda zalała jego dom. "Chciało mi się płakać"
- "Ta powódź była najgorsza"
- Przedsiębiorców wyścig z czasem. "Otworzyłem sklep na siłę"
Powodzianie szykują się na ciężką zimę
Chociaż od tragicznej w skutkach powodzi minęło wiele tygodni, wciąż widać zniszczenia wywołane przez wielką wodę, a mieszkańców Dolnego Śląska czeka bardzo trudna zima. Najsilniejsze emocje po przejściu fali powodziowej opadły, jednak pozostał smutek, przemęczenie i strach, co będzie jutro. Powodzianie z południowej Polski nie żyją spokojnie, a najbliższe święta będą dla nich wyjątkowo trudne. Wiele rodzin nie wróciło do swoich domów. Potrzeby na terenach dotkniętych katastrofą są wciąż ogromne.
Pan Mariusz nie może wyremontować domu. Brakuje rąk do pracy
Tak jest w przypadku rodziny Lubczyńskich z Lądka-Zdroju, która uciekła przed wielką wodą w ostatniej chwili, a teraz powoli wraca do życia, choć pracy przy odbudowie domu jest bardzo dużo. Aby rodzina mogła wrócić do swojego własnego ciepłego i suchego mieszkania potrzebny jest generalny remont domu. Prace już trwają. Niedawno pan Mariusz powiedział nam, że obecnie prace remontowe idą w zwolnionym tempie z powodu braku rąk do pracy.
W chwili obecnej trwają roboty rozbiórkowe podłogi. Tam są trzy warstwy, niestety robota idzie mozolnie, nie ma ludzi, nie ma rąk do pracy. Sami wszystko robimy, jest kolega z pracy. Wpadnie ekipa przygotowawcza do zasypywania najpierw podłogi, później wyrównywania. Zobaczymy co dalej, bo przed nami przecież zima.
– opowiada pan Mariusz Lubczyński.
Rodzina mieszka tymczasowo w maleńkim pokoju w hostelu. Wszystkie rzeczy posiada z darów od ludzi dobrej woli. W sieci utworzona została zbiórka pieniędzy na pomoc Mariuszowi i jego rodzinie.
Pan Mariusz był poza Polską, gdy woda zalała jego dom. "Chciało mi się płakać"
Zimy obawia się też pan Mariusz Kret z Trzebieszowic w powiecie kłodzkim. Gdy runęła tama w Stroniu Śląskim, a woda jak tsunami zaczęła pochłaniać wszystko, co było na jej drodze, był za granicą w pracy. W Trzebieszowicach została żona, syn i rodzice.
Ja miałem internet i chyba szybciej od nich wiedziałem, co się święci. Wiedziałem, że tama została przerwana i że nie będzie dobrze. Chciałem do nich dzwonić, ale urwał mi się kontakt z nimi, bo oni nie mieli już zasięgu.
- mówi mężczyzna.
To, co wtedy przeżywał, można nazwać tylko jednym słowem: horror. - Wskoczyłem do samochodu i znad jeziora Bodeńskiego pognałem do domu, chyba zrobiłem rekord trasy - wspomina pan Mariusz. Gdy dojechał na miejsce, woda pochłonęła już jego dom i gospodarstwo. - Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, ale żona z synem uciekli na starą, położoną wyżej, stację kolejową - opisuje mężczyzna. Tam przed powodzią skryła się większość mieszkańców małej wsi Trzebieszowice.
Gdy woda opadła, a rodzina Mariusza Kreta wróciła do swojego gospodarstwa, przeżyli kolejną traumę. - Chciało mi się płakać - przyznaje mężczyzna. Jeden z budynków gospodarczych po prostu runął, maszyny rolnicze pokryte były mułem, a pierwsze piętro domu zostało zalane po sufit. - Doświadczyłem wtedy wielkiego wsparcia od żołnierzy z obrony terytorialnej, którzy nam pomagali. Sami nie dalibyśmy rady - mówi Kret.
"Ta powódź była najgorsza"
Od tamtej pory w jego gospodarstwie niewiele się zmieniło. - Pozbijałem tynki i osuszam dom - mówi ze smutkiem mężczyzna. Przed zimą nic innego z tym nie zrobi. - Mieszkam na piętrze domu i pilnuję dobytku, a żona i syn mieszkają u teściów - zaznacza. To będzie pierwsza wigilia dla niego bez choinki we własnym domu. - Przeżyłem powodzie w 1979 roku, 1997, 2010, ale ta była najgorsza - dodaje ze smutkiem w głosie. Mimo że rodzina otrzymała już zaliczkę na remont domu, który ucierpiał w powodzi, nie ma mowy, żeby jakiekolwiek prace zaczęły się już teraz. - Bardzo trudno o ekipę remontową, materiały. O remoncie będzie mowa dopiero wiosną - mówi powodzianin.
Przedsiębiorców wyścig z czasem. "Otworzyłem sklep na siłę"
Z kolei Waldemar Załucki ze sklepu z kryształami w Ścinawce, na szczęście uruchomił już swój zakład i sklep, bo gdyby to zrobił dopiero po zimie, nie miałby już do czego wracać. - Otworzyłem na siłę, ale jestem optymistą i wierzę, że wszystko w końcu wróci do normy - mówi nam z nadzieją w głosie. Mężczyzna zaprasza do swojego sklepu z kryształami i mówi, że tylko powrót turystów do miasta i klientów pozwoli mu stanąć na nogi w pełni. - Jesteśmy rodzinną firmą z tradycjami, istniejącą od 2008 roku. Nie mogę i nie chcę się poddać - mówi pan Waldemar.
A jak jest w samym Kłodzku, czyli mieście, które podczas powodzi we wrześniu 2024 roku ucierpiało najbardziej? Wciąż niestety widać zniszczenia wywołane przez wielką wodę. Nadal można zobaczyć zniszczone domy, sklepy, restauracje, a w wielu miejscach także góry śmieci i hałdy ziemi. O tym, jak potężna była siła żywiołu świadczą chociażby powyginane metalowe bariery w rejonie rzeki Nysa Kłodzka. Przypomnijmy, że wielka woda wdarła się do centrum miasta i niszczyła domy, mosty, drogi, restauracje i sklepy. Niestety, wielu powodzian z tego regionu nadchodzące święta spędzi w hotelach, kontenerach, czy w domach u znajomych.
Cieszyć mogą się za to niektórzy mieszkańcy Stronia Śląskiego. Przed zimą do swoich domów po ponad 2 miesiącach wrócili lokatorzy tzw. zielonych bloków przy ul. Nadbrzeżnej. Od dnia powodzi mieszkali w hotelach, bo woda naruszyła fundamenty budynków i trzeba je było wzmocnić. Prace miały potrwać nawet do świąt, ale ku zaskoczeniu wszystkich, udało się je skończyć wcześniej.