Wrocław. Zrobiła to na cmentarzu! A mąż patrzył z boku na to, co się dzieje! (ZDJĘCIA)

2020-10-31 19:33

Na cmentarze nie można wchodzić. Są zamknięte decyzją premiera, gdyż obawiano się, że tłum ludzi na nekropoliach doprowadzi do wzrostu zachorowań na koronawirusa. Ale nie wszyscy podporządkowali się restrykcjom. - Przyjechałem z żoną, ona weszła, a ja stoję na czatach - powiedział nam mężczyzna, którego spotkaliśmy w sobotę pod cmentarzem przy ul. Smętnej we Wrocławiu.

Cmentarne bramy są zamknięte na głucho. Obok nekropolii krążą policyjne patrole. Wszystko po to, aby uniemożliwić ludziom grupowanie się, bo istnieje obawa, że tłumy na cmentarzach mogą doprowadzić do wzrostu zakażeń koronawirusem.

W sobotę sprawdziliśmy, jak to wygląda w praktyce. Przy ul. Smętnej naszą uwagę zwrócił mężczyzna, który nerwowo kręcił się przy najciemniejszym fragmencie ogrodzenia. Co chwila rozglądał się na boki, zerkał na zegarek. Postanowiliśmy zapytać go, co robi. Po chwili rozmowy, przyznał się.  

- Wiem o zakazie, ale my tu 60 kilometrów jechaliśmy. Więc przecież nie wrócimy z niczym. Trzeba posprzątać groby, znicze zapalić - powiedział nam nasz rozmówca.  

Przytomnie zauważył, że zakaz jest dlatego, aby nie doprowadzić do gromadzenia się tłumów w jednym miejscu.

- A gdy wejdzie jedna osoba, to ryzyka rozprzestrzenienia się zarazy nie będzie. Transmisji wirusa nie będzie - zwraca uwagę.

Okazało się, że na cmentarz, już po zmroku, zdecydowała się wejść żona.

- Więcej odwagi miała ode mnie. Podsadziłem ją, jakoś sforsowała ogrodzenie i poszła na groby - opowiada mężczyzna. - Coś długo jej nie ma, zaczynam się obawiać. Różne myśli przychodzą do głowy, w końcu to cmentarz. 

Nagle jednak krzaki przy płocie poruszyły się i pokazała się jakaś postać. - No wreszcie! - rzucił tylko mężczyzna. Rozejrzał się, czy nie nadjeżdża jakiś patrol i poszedł pomagać żonie w powrocie z nekropolii. Później wsiedli do samochodu i udali się w drogę powrotną. 

Polacy łamią zakaz.