Ta zbrodnia wstrząsnęła całą Polską. Nic dziwnego, bo pewnej grudniowej nocy, 18-letni Marcel wziął siekierę i poszedł do sypialni rodziców: Tomasza i Katarzyny. Zaczął w nich uderzać narzędziem. Zginęli na miejscu. Oprawcy było jednak mało. Poszedł jeszcze do pokoju swojego 7-letniego braciszka, Kacperka. Jego też zabił.
Następnie zabrał pieniądze, ok. 10 tysięcy złotych i chciał uciec. Za domem starał się spalić zakrwawione ubranie i ukryć siekierę. Następnie wrócił do domu, wszedł na dach i stamtąd zadzwonił po policję. Mówił, że ktoś włamał się do domu, a jemu udało się uciec. Na miejsce szybko przyjechali funkcjonariusze. Marcel początkowo upierał się, że bestialskiego mordu dokonali włamywacze. Ale szybko pękł na przesłuchaniu i przyznał się, że mordercą był on sam.
Czemu zaatakował najbliższych? Śledczy nie zdradzają szczegółów. W Ząbkowicach Śląskich ludzie jednak wiedzą swoje. Twierdzą, że to dlatego, że rodzice nie pozwalali mu grać na komputerze, żeby chłopak więcej czasu poświęcił nauce. W tym roku miał pisać maturę…
Na wiele pytań, które zadają sobie śledczy odpowiedzieć mieli biegli psychiatrzy. Lekarze mieli zbadać Marcela, aby dowiedzieć się, czy nie jest psychicznie chory.
Ale do badań nie doszło. - Jest zakaz wstępu do aresztu, gdzie przebywa ten chłopak. Dotyczy także biegłych. Będą mogli zbadać Marcela, gdy minie epidemia koronawirusa – mówi nam osoba, która zna szczegóły śledztwa.
Dopiero po tym, jak prokuratura dostanie wyniki badań, będzie można kontynuować śledztwo.
Z Marcelem nikt nie ma kontaktu. - Jeszcze przed epidemią chciałem się z nim zobaczyć – mówi nam dziadek mordercy. - Ale nie pozwolono mi z uwagi na dobro śledztwa. Muszę poczekać, aż się skończy – tłumaczy mężczyzna, który bardzo chce zapytać wnuka, dlaczego wymordował swoją rodzinę.