- Wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Nie uważam, abym zrobił coś złego - mówi nam Roman Kozłowski, menedżer, który politycznie jest związany z Bezpartyjnymi Samorządowcami. To ugrupowanie, które wraz z Prawem i Sprawiedliwością, rządzi Dolnym Śląskiem.
Wśród Bezpartyjnych bardzo silna jest grupa polityków, która wywodzi się z Lubina. To prezydent tego miasta i lider (wraz z marszałkiem Cezarym Przybylskim) BS Robert Raczyński, wicemarszałek Tymoteusz Myrda, czy prezes Kolei Dolnośląskich Damian Stawikowski. Kozłowski jest kolegą z liceum tych dwóch ostatnich polityków i złośliwi mówią, że to głównie im zawdzięcza swoją karierę.
A na nią nie może narzekać. Niedawno był prezesem Dolnośląskiej Agencji Współpracy Gospodarczej, w styczniu przeszedł zarządzać Dolnośląskim Funduszem Rozwoju. Obie te spółki, to ważne, należą do urzędu marszałkowskiego. Mimo, że Kozłowski zmienił jedną firmę publiczną, na drugą należącą do tego samego właściciela, to na jego konto wpłynęła odprawa: ponad 40 tysięcy złotych (co ważne - netto), co stanowi równowartość trzykrotnego wynagrodzenia w DAWG.
- To jest oburzające i nieetyczne - grzmi Patryk Wild, polityk opozycyjny, choć niedawno związany z Bezpartyjnymi. - Skoro prezes Kozłowski zmienia jedną spółkę marszałkowską, na drugą, to przyzwoitość nakazuje, aby nie brał odprawy. Jego zachowanie to dowód na to, że Dolny Śląsk jest wydany na żer lubińskiej szarańczy, której kelnerem jest marszałek Przybylski - dodaje Patryk Wild.
Rozmawialiśmy z jednym ważnych polityków Bezpartyjnych na temat odprawy Kozłowskiego. Przyznał nam, że sytuacja nie jest dobra dla ich ugrupowania i może powodować zdenerwowanie wśród społeczeństwa. - Prawo nie zostało złamane, ale sprawa tej odprawy rzeczywiście może budzić niesmak - słyszymy.