Zdzisław Penke cieszył się bardzo dobrą opinią. Sąsiedzi wspominają, że był łagodnym człowiekiem, że zawsze chętnie pomagał. Nigdy nie był agresywny. Nie pił alkoholu. - Facet z ręką na sercu – podkreślają. Na miesiąc przed tragedią zatrudnił się jako stróż w składzie opału w Jeleniej Górze. Pilnował terenu, a pomagały mu w tym cztery psy - potężne wilczury. Mężczyzna lubił je. - Zanosił im kości, mięso. Dbał o nie. Zawsze mówił o nich z dużą sympatią – opowiada jego żona. Dlaczego więc zaatakowały rękę, która je karmiła?
Feralnego dnia pod koniec września pani Czesława kilka razy dzwoniła do męża, żeby zapytać, co chce zjeść na obiad. Mężczyzna jednak nie odbierał telefonu. Zdenerwowała się, przeczuwała, że mogło się stać coś niedobrego. Ten niepokój wygonił ją z domu. Gdy dotarła do składu opału, jej oczom ukazał się makabryczny widok. - Zdzichu leżał na ziemi, a nad nim stały wilczury. Szczekały, jak opętane. Szarpały ciało, wszędzie było pełno krwi – opisuje kobieta.
Wezwano na pomoc służby, jako pierwsi na miejscu pojawili się strażacy. Jednak nie mogli podejść do leżącego mężczyzny! Psy zajadle pilnowały swojej zdobyczy, były bardzo agresywne. Dopiero przy pomocy sikawek udało się je odpędzić. Ale na pomoc dla pana Zdzisława było już za późno. Sekcja zwłok wykazała, że zginął od licznych ugryzień!
Prokuratura w Jeleniej Górze prowadzi śledztwo w tej sprawie. Psy zostały zabrane do behawiorysty (psychologa zwierzęcego), który wyda werdykt, czy należy je uśpić. Być może uda się też odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zwierzęta zaatakowały stróża.
- Tęsknię za mężem. Bardzo go kochałam. Mam nadzieję, prokuratura wyjaśni wszystkie okoliczności jego śmierci – mówi pani Czesława.