Chojnów. Brutalna akcja policji
Był styczeń bieżącego roku. Ireneusz Merunowicz poszedł na wywiadówkę do szkoły syna. Okazało się, że ten od trzech tygodni nie pojawiał się na zajęciach. - Ta informacja bardzo mnie zaniepokoiła. Udałem się więc do syna, żeby się dowiedzieć, co się dzieje. Chciałem o sprawie porozmawiać też z byłą żoną – mówi nam chojnowiczanin.
Para od kilku lat nie jest razem. - Zanim do nich poszedłem, kilka razy dzwoniłem - do byłej żony, do syna i do córki. Nikt nie odbierał. Mój niepokój narastał – wspomina. - Wpadłem w panikę, gdy już będąc pod drzwiami słyszałem różne odgłosy z mieszkania, ale mimo pukania i kolejnych telefonów, nikt nie dawał znaku życia. Bałem się o bliskich. Dlatego wezwałem policję.
Nie takiej jednak interwencji się spodziewał. Wtedy bowiem zaczął się dramat mężczyzny. - Funkcjonariusze, którzy przyjechali na miejsce, nie chcieli sprawdzić, czy w mieszkaniu np. nie doszło do jakiejś tragedii. Zignorowali moje prośby – mówi pan Ireneusz, który przekonywał mundurowych, aby nie rezygnowali z interwencji.
Wtedy nagle doszło do szarpaniny. - Zostałem obezwładniony i skuty kajdankami. Trafiłem „na dołek”. Prosiłem o kontakt z prawnikiem, ale mi tego odmówiono. Za kratami, jak jakiś przestępca, spędziłem 48 godzin – mówi nam roztrzęsiony.
Sprawę skierował do sądu, a Sąd Rejonowy w Złotoryi orzekł, że zachowanie policjantów było nielegalne i niezasadne. Tak samo, jak zatrzymanie Merunowicza za kratami. - To kolejny dowód na to, że policjanci przekraczają swoje uprawnienia. Podejmiemy w tej sprawie kolejne kroki – mówi Wojciech Kasprzyk, pełnomocnik Merunowicza.
Co na to policja? Zapytaliśmy o sprawę Komendę Wojewódzką Policji, ale wciąż czekamy na odpowiedź.