Grupa samorządowców z Dolnego Śląska, w której był m.in. Stasiak, poleciała na wyprawę do Wietnamu. Tam poznawali kraj, przyglądali się zarówno inwestycjom gospodarczym, jak i zabytkom. Chłonęli kulturę Dalekiego Wschodu. Ale jak się okazuje, nie tylko…
Delegacja zatrzymała się na noc w eleganckim hotelu w Bac Giang. Gdy zbierali się do już wyjazdu, doszło do afery, spowodowanej zachowaniem lidera Bezpartyjnych Samorządowców. W hotelowym lobby nagle przybiegła sprzątaczka, która coś wykrzykiwała. Recepcjonista wysłuchał jej z uwagą, a na jego twarzy malowało się narastające zdziwienie. Okazało się bowiem, że z jednego z pokoi zniknęły kapcie. Zdumiony pracownik sprawdził, że w apartamencie, w którym ich brakowało, mieszkał Dariusz Stasiak.
Samorządowiec postanowił zabrać papucie do ojczyzny! Wrzucił je więc do torby, licząc że nikt z obsługi się nie dowie.
- Darek mówił, że są za małe, ale i tak weźmie. Śmialiśmy się, że da je w prezencie jakiejś ładnej dziewczynie – mówi nam uczestnik wyjazdu.
Ale pracownikom hotelu do śmiechu wcale nie było. Kazali zdobycz oddać albo zapłacić. Wystawili rachunek: 170 tys dongów, czyli ok. 25 zł.
- Wszystko zostało uregulowane za prywatne pieniądze, a nie publiczne – podkreśla Bohdan Stawiski z urzędu marszałkowskiego, organizatora delegacji.
Ale wstyd pozostał...