Śmierć pod dyskoteką w Lubaniu
Do tragedii doszło w październiku ubiegłego roku. Wtedy Tomasz Mockało wraz ze znajomymi bawił się na dyskotece w Lubaniu na Dolnym Śląsku. W pewnym momencie kilka osób wyszło na zewnątrz. Wśród nich był Tomasz. Wywiązała się awantura z bramkarzem Przemysławem J. W rezultacie ochroniarz uderzył Mockałę, który upadł, a następnie zmarł.
ZOBACZ TEŻ: Treści pedofilskie u księdza, dyrektora podstawówki. Salezjanie potwierdzają jego zatrzymanie
Ochroniarz początkowo trafił do aresztu. Ale szybko z niego wyszedł i na wolności przebywa do dziś. Wszystko przez niezrozumiałą decyzję sądu, który uznał, że bramkarz mógł działać w obronie własnej.
Polecany artykuł:
Możliwe, że Tomasz Mockało wcześniej odepchnął bramkarza i dlatego ten zareagował agresywnie. Nie zmienia to faktu, że ten bił gościa dyskoteki - potwierdza to nagranie z monitoringu.
Rodzina zmarłego przypomina, że badania wykazały, iż ochroniarz był pod wpływem narkotyków. Dodatkowo okazało się, że trenował sztuki walki, startował nawet w zawodach MMA.
- A teraz jeszcze ustalono, że mój syn zginął od uderzeń Przemysława J. Nawet jeden z tych ciosów mógł być śmiertelny. Tak stwierdził biegły, którego przesłuchała w śledztwie prokuratura - mówi nam Beata Mockało, mama Tomasza.
Prokuratura nie chce potwierdzić tych słów, zasłaniając się tajemnicą śledztwa. Wiadomo jednak, że akt oskarżenia ma zostać niebawem złożony w sądzie.
Jeśli jednak okaże się, że Tomasz Mockało zmarł na skutek uderzenia bramkarza, a nie np. nieszczęśliwego upadku (jak niektórzy sugerują), to Przemysław J. może na wiele lat trafić do więzienia. Za spowodowanie śmierci grozi nawet dożywocie.
- Ten człowiek zabił mojego syna i za zbrodnię którą popełnił powinien trafić do więzienia, a nie chodzić na wolności - mówi zdecydowanie Beata Mockało.
Interesujące, że zarówno ona, jak i inni członkowie rodziny Tomasza dostawała pogróżki: ktoś "sugerował", aby przestali interesować się tą sprawą...