Wstrząsające słowa brata Tomasza Komendy
Historia Tomasza Komendy jest jednym z najbardziej dramatycznych, i tragicznych zarazem, wydarzeń w ostatnich latach. Przypomnijmy, że został on niesłusznie skazany za zbrodnie, których nie popełnił i odsiedział 18 lat w więzieniu. Wolnością, i nowym życiem, cieszył się jednak tylko niespełna sześć lat.
Mimo że od śmierci wrocławianina minęło już wiele miesięcy, sprawa wciąż budzi sporo emocji. W sądzie rozpoczęła się sprawa spadkowa, ale na jaw wychodzą również fakty z ostatnich lat i miesięcy życia mężczyzny.
Ostatnio głos zabrał Krzysztof Klemański, brat Tomasza, który udzielił momentami wstrząsającego wywiadu Ewie Wilczyńskiej z Gazety Wyborczej Wrocław. - Nie pogodziłem się ze śmiercią Tomka. Za szybko odszedł, nie tak powinno być. I jeszcze, że to się wydarzyło w takich okolicznościach. Częściej miałem z nim kontakt w więzieniu, niż jak wyszedł – przyznał mężczyzna, dodając, że w młodości był ze starszym bratem niemal nierozłączny.
Z czasem kontakt urwał się praktycznie całkowicie. - Przez te trzy lata przed jego śmiercią, widziałem go raz. Zobaczyłem go na ulicy, zatrzymałem samochód i do niego podszedłem. Zachowywał się, jakby nawet mnie nie rozpoznawał. Zapytałem, co takiego zrobiłem, że tak mnie traktuje, co zrobiła mama, tato. A on tylko, że nie będzie rozmawiał i poszedł – powiedział Krzysztof Klemański.
Był „pod złymi skrzydłami”
Według mężczyzny, w tym czasie Tomek był „pod złymi skrzydłami” najstarszego z braci – Gerarda, na którego wszyscy mówili Maciek.
- Przecież Maciek wiedział, że Tomek ma kłopoty z używkami. A to my byliśmy tymi niedobrymi, bo chcieliśmy, żeby nie ćpał, nie pił, tylko starał się normalnie, po ludzku, to wszystko przetrawić. Tomek stracił od groma lat swojego życia i bardzo chciał je nadrobić, tylko nie zdawał sobie sprawy z zagrożeń, które my widzieliśmy. Wszystko działo się za szybko, zrobiono z niego celebrytę, a Tomek nie był na to gotowy, zresztą na narzeczeństwo czy dziecko też nie. Po wyjściu z więzienia, on się zakochiwał po pierwszym spotkaniu – dodał Krzysztof Klemański.
Ja nigdy nie usłyszałem od Tomka, że nie chce mieć ze mną kontaktu. To zawsze były tylko i wyłącznie słowa Maćka, że Tomek powiedział, że Tomek przekazał, że Tomek coś tam. Normalnie go ubezwłasnowolnił, a Tomek nawet chyba nie wiedział, co on z nim robi
– przyznał brat Tomka Komendy w rozmowie z Gazetą wyborczą Wrocław.
"Jakim trzeba być człowiekiem?"
Na pytanie, czy próbował się kontaktować z Tomkiem w ostatnim czasie, odparł: - Nie odbierał telefonu, długo nawet nie wiedzieliśmy, gdzie mieszka. Zresztą na początku myślałem, że ma przecież własne życie, a ja nie będę za nim biegał i prosił, żeby mnie kochał jak brata. Już i tak walczyłem o niego pół życia. A później dowiedzieliśmy się, że choruje. Wszędzie go szukaliśmy. Byliśmy w szpitalu, do którego go przyjęli po zapaści, okazało się, że wypisał się na własne życzenie. Potem dowiedzieliśmy się, gdzie mieszka, pojechaliśmy tam z mamą, ale Maciek nas nie wpuścił. Poszarpałem się z nim wtedy. I już tylko kodeks karny mnie powstrzymywał, żeby czegoś mu nie zrobić. W końcu sam go prosiłem, żeby chociaż mamę wpuścił.
Najgorsze miało jednak dopiero nastąpić… na pogrzebie Tomasza Komendy. - Mnie nawet na pogrzebie nie wpuścił do kaplicy, gdzie była otwarta trumna z Tomkiem – przyznał Krzysztof Klemański, kończąc pytaniem retorycznym: - Jakim trzeba być człowiekiem, żeby nawet nie pozwolić pożegnać się z umierającym bratem?