Plaga szczurów we Wrocławiu
Wrocławianka, pani Renata, doznała szoku, kiedy w ubikacji znalazła zdechłego szczura. Zwierzę weszło do jej mieszkania przez kanalizację, nie mogło wydostać się z muszli i utonęło. - To było straszne. Proszę sobie wyobrazić, jaki – delikatnie mówiąc – dyskomfort teraz czuję – żali się kobieta.
Jej sąsiadka miała mniej szczęścia – szczur wydostał się z ubikacji i biegał po mieszkaniu. Inni mieszkańcy mówią o gryzoniach, które przegryzają ściany, hordami grasują po śmietnikach. Ale zwierzęta coraz częściej są widoczne na chodnikach, skwerach czy nawet placach zabaw. Problem dotyczy głównie Starego Miasta i Śródmieścia, z uwagi na bliskość Odry czy fosy.
Dwa-trzy razy więcej gryzoni w mieście
Szczurów jest tyle, że wrocławianie mówią wręcz o pladze czy inwazji. - Faktycznie, w porównaniu z poprzednimi latami, gryzoni jest dwa, trzy razy więcej – mówi nam Mateusz Krzyżowski z firmy DDD Serwis, która zajmuje się likwidacją szczurów. - Problem zaczął narastać po pandemii. Wygląda na to, że w czasie jej trwania zbyt mało uwagi poświęcono deratyzacji.
Krzyżowski opiera swoją oceną na twardych danych - ma dwa, trzy razy więcej zgłoszeń, zużywa też znacznie więcej trutek czy pułapek.
Skala zjawiska zaalarmowała też urząd miejski. Zarządzono wydłużenie cyklu deratyzacji. Czy to wystarczy? Eksperci mają mieszane uczucia. - To na pewno krok w dobrym kierunku – mówi Krzyżowski. - Ale działania powinny być jednak szersze. Albo wypowiemy szczurom wojnę totalną i doprowadzimy do masowej likwidacji, albo problem będzie tylko narastał. Potrzebna jest współpraca pomiędzy miastem i zarządcami, a działania muszą trwać cały rok. Wtedy, choć trochę to potrwa, wrócimy do stanu sprzed kilku lat. Choć szczury zawsze z nami będą – dodaje Mateusz Krzyżowski.