Dotąd była to głównie rozrywka dla miłośników militariów. Wszystko zmieniła napaść Rosji na Ukrainę. Z dnia na dzień zobaczyliśmy, że bezpieczeństwo i pokój nie są nigdy dane raz na zawsze. Polacy przypomnieli sobie o obronie cywilnej, zaczęli w swoich miejscowościach poszukiwać schronów, a także masowo ruszyli na strzelnice.
Polecany artykuł:
Paweł Dyngosz, prezes stowarzyszenia Braterstwo, które ma swoje strzelnice w stolicy i na Dolnym Śląsku, obserwował, jak obawy przed zagrożeniem i wojną zaraz po inwazji Putina na Ukrainę zmieniają nastawienie rodaków do broni. Jak pisze „Rzeczpospolita”, na jego strzelnicach z dnia na dzień frekwencja wzrosła pięciokrotnie. - Przed wojną szkoliliśmy w naszych obiektach najwyżej kilkadziesiąt osób dziennie, teraz bywa, że na trening trzeba wcisnąć nawet 300 chętnych – mówi mężczyzna cytowany przez dziennik. Na przykład warszawski obiekt Braterstwa pracuje od godz. 6 rano do północy.
Także w podwarszawskim Gentleman Gun Club, komercyjnej strzelnicy w Kozerkach koło Grodziska Mazowieckiego, chętnych do strzelania - jak pisze "Rzeczpospolita" - nie brakuje. - Na wolne miejsce przed tarczą trzeba czekać w kolejce tydzień i więcej – mówi dziennikowi Krzysztof Galimski.
Problemem jest również amunicja, a właściwie jej brak. Ruch na strzelnicach spowodował, że dostawcy nie są w stanie realizować zamówień w całości.
Właściciel GGC opowiada, że firma na co dzień szkoli strzelców sportowych, oferuje trening pracownikom ochrony, detektywom, a także funkcjonariuszom poprawiającym wyniki. - Tym razem znacząco wzrosła liczba chętnych do uzyskania umiejętności, które w niespokojnych czasach mogą dać Kowalskiemu poczucie bezpieczeństwa – przyznaje Galimski.
W kraju działa ok. 450 ogólnodostępnych strzelnic. Własne ośrodki szkolenia ma wojsko, policja i służby. Sieć strzelnic dostosowanych do treningu z długą, dalekonośną bronią utrzymują myśliwi skupieni w Polskim Związku Łowieckim. Własne obiekty ma też Liga Obrony Kraju, a nawet leśnicy.