Minęło już 46 lat od jednej z bardziej tajemniczych katastrof kolejowych w Polsce, która do dziś nie została dokładnie wyjaśniona. Dokładnie 9 lipca 1977 roku pod Długołęką zderzyły się pociąg relacji Praga – Moskwa przez Warszawę i spalinowa lokomotywa. W tragicznym zdarzeniu zginęło 11 osób, a rannych zostało 15 kolejnych. To oficjalne dane. Przez lata mówiło się jednak, że rannych mogło być znacznie więcej, bowiem większość pasażerów to byli obywatele Związku Radzieckiego, z których część została zabrana z miejsca zdarzenia przez Armię Czerwoną.
Prezent na urodziny i wycieczka
„Pociąg przyjaźni” do Moskwy wyruszył z wrocławskiego Dworca Głównego we Wrocławiu po godzinie 7 rano. Prowadził go Hieronim Stellmach, doświadczony maszynista. Tego dnia zrobił jednak coś, czego nie powinien. Zabrał w podróż swojego syna Jacka, który obchodził 11 urodziny, a przejażdżka miała być prezentem. Ojcowska miłość i chęć sprawienia przyjemności dziecku wzięła górę nad regulaminem.
Z kolei we Wrocławiu do pociągu wsiadły trzy mieszkanki pobliskiej Długołęki – matka z dwiema córkami. Wybrały się one do Moskwy na wycieczkę. Choć pociąg miał przejeżdżać przez ich rodzinną miejscowość, nie zatrzymywał się jednak na lokalnej stacji. Jak się wkrótce okazało, kobiety nie dojechały nawet do swojej wsi.
Pędziły na siebie z dużą prędkością
Gdy pociąg do Moskwy mijał wrocławskie Psie Pole, ze stacji w Długołęce ruszyła samotna lokomotywa spalinowa ST-43, tzw. luzak. Maszynista dostał polecenie zjechania na inny tor, by przepuścić zbliżający się pociąg pośpieszny. Wtedy stało się coś szokującego! Załoga lokomotywy nie tylko zignorowała nakaz, ale wjechała na ten sam tor, po którym zbliżał się "pociąg przyjaźni".
Kolejarze próbowali jeszcze zatrzymać luzaka znakami dawanymi chorągiewkami i trąbkami. Niestety, po minięciu rozjazdów lokomotywa przyśpieszyła i gnała w kierunku Wrocławia. Dyżurny ruchu zadzwonił jeszcze na stację na Psim Polu, żeby tam zatrzymali skład z Pragi, ale ten już minął stację. Pociągi nie były wtedy wyposażone w radiotelefony, ani tym bardziej w system „radio-stop”.
Pociągi jechały po jednym torze z przeciwnych kierunków z bardzo dużą prędkością - prawdopodobnie 100 i 80 km/h. "Spotkały się" na zakręcie, za wiaduktem pod Długołęką. To praktycznie uniemożliwiło maszynistom jakąkolwiek reakcję, czy choćby zwolnienie. Tuż przed zderzeniem - jak wspominali świadkowie, którzy widzieli ciała w zmiażdżonym elektrowozie - Hieronim Stellmach zdążył tylko przytulić swojego syna.
Co było przyczyną katastrofy?
Siła uderzenia była potworna. Lokomotywę spalinową odrzuciło około 40 metrów od linii kolejowej na pobliską łąkę, na której spłonęła. Elektrowóz pociągu Praga – Moskwa został zmiażdżony. Nic nie zostało również z dwóch następnych wagonów - WARSu i sypialnego. Najmniej zniszczone były radzieckie wagony na końcu składu, niektóre z nich pozostały nawet na torach. Według specjalistów, to zasługa specjalnej, wzmocnionej konstrukcji.
Oficjalnie w katastrofie zginęło 11 osób, 15 zostało rannych. Tych drugich mogło być jednak znacznie więcej. Nieoficjalnie mówi się nawet o 40 osobach.
Po akcji ratunkowej rozpoczęło się żmudne śledztwo. Pojawiło się bardzo wiele hipotez na temat przyczyn tragicznego zdarzenia. Od sabotażu żądających podwyżek kolejarzy, przez celowe wjechanie w radziecki pociąg, aż po próbę samobójczą załogi spalinówki. Na żadną z tych teorii nie znaleziono choćby cienia dowodów.
Ostatecznie prokurator umorzył sprawę 31 grudnia 1977 roku. Uznano, że przyczyna katastrofy mogła być bardzo prozaiczna – zmęczenie albo rutyna maszynisty, który chciał „zdążyć” dojechać do Psiego Pola przed pospiesznym do Moskwy.
Jak było naprawdę nie dowiemy się zapewne już nigdy, a maszyniści luzaka swoją tajemnicę zabrali do grobu.
Polecany artykuł: