Dramatyczne zdarzenia rozegrały się w połowie listopada w Wołowie na Dolnym Śląsku. Pani Anna i jej partner – pan Tomasz – zachorowali na COVID-19. Zakażenie koronawirusem zostało potwierdzone dodatnimi testami. Przez kilka dni u kobiety utrzymywała się gorączka, ale 17 listopada jej stan się pogorszył. 39-latka zaczęła się dusić. Jak relacjonuje w rozmowie z Kurierem Gmin jej partner, o godz. 16:45 mężczyzna zadzwonił po karetkę. Polecono mu czekać, gdyż nie było wolnych zespołów. Mijała godzina za godziną, a ratowników nie było.
Przed północą – po 7 godzinach oczekiwania – kobieta straciła przytomność. W rejonie wciąż nie było wolnej karetki, ale dyspozytorka pogotowia poradziła panu Tomaszowi, by sam zawiózł kobietę do szpitala covidowego w Wołowie. Tak też zrobił.
Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że w szpitalu nie chcą przyjąć kobiety. Jak informuje Kurier Gmin, lekarka poleciła panu Tomaszowi zawieźć chorą do szpitala we Wrocławiu, gdzie mieliby jej wykonać testy. Nic nie pomogły tłumaczenia, że pani Anna ma już pozytywny wynik testu, a jej stan z każdą chwilą się pogarsza. Nie pomogła też interwencja policjantów, którzy zjawili się pod drzwiami szpitala. Lekarka pozostała nieugięta.
W końcu po godz. 2 w nocy pod szpitalem pojawiła się karetka. Dopiero stanowcza interwencja lekarza pogotowia sprawiła, że kobietę przyjęto na oddział. Pani Anna czuje się już lepiej – z dnia na dzień jej stan się poprawia.
Sprawę odmowy przyjęcia pacjentki do szpitala wyjaśnia Narodowy Fundusz Zdrowia, który zażądał informacji od władz szpitala i lekarki.