- Pod szpital przy ul. Kamieńskiego we Wrocławiu przyjechałem karetką ok. godz. 13 - mówi nam nasz Czytelnik. - Ustawiliśmy się w kolejce karetek. Nie mogę złego słowa powiedzieć o personelu karetki. Siedzą razem ze mną, od stóp do głów ubrani w stroje ochronne - relacjonuje.
Pracownicy szpitala poinformowali, że nie ma wolnych miejsc.
- Usłyszałem, że będę mógł trafić na oddział dopiero, gdy ktoś umrze. Zmroziło mnie - słyszymy.
Mężczyzna twierdzi, że czuje się coraz gorzej, ma kłopoty z oddychaniem. O sprawie poinformowaliśmy dyrektora placówki, prof. Wojciecha Witkiewicza.
- Wyjaśnię sprawę - powiedział nam dyrektor. - W teorii karetka przywozi pacjenta do tego szpitala, który ma wolne miejsca - dodaje prof. Witkiewicz.
Po 6 godzinach oczekiwania karetka pojechała do innego szpitala, przy ul. Koszarowej.
- Tam też nie zostałem przyjęty. Nie wiem dlaczego. Teraz wracamy do szpitala przy Kamieńskiego - mówi chory mężczyzna.
AKTUALIZACJA:
Po ok. 8 godzinach pacjent w końcu został przyjęty do szpitala.
Polecany artykuł: