20 lat temu, dokładnie 12 lipca 1997 roku, najwyższa fala powodziowa dotarła do Wrocławia. Wokół ogrodu zoologicznego wzniesiono wały i zabezpieczono zwierzęta. Ponieważ jednak zoo położone jest poniżej wałów, obawiano się, że cały jego teren znajdzie się przynajmniej 1,4 metra pod wodą, tak jak było w 1903 roku. Najbardziej zagrożona była południowa część ogrodu.
72 godziny doglądania umocnień i odpompowywania wody
Walka z wielką wodą trwała trzy dni.
- Bardzo pomogli uratować zoo pracownicy, mieszkańcy Wielkiej Wyspy, pompy od istniejącego wówczas „Ursusa”, siano od rolników z kieleckiego, bo nasze zabrała woda i oczywiście wojsko. Chociaż początkowo to nie byłem pewny czy się uda, widziałem co się stało w Opolu – opowiada Mirosław Piasecki, dyrektor do spraw hodowlanych wrocławskiego zoo w relacji umieszczonej na facebookowej stronie instytucji.
Kogo mamy ocalić?
Najtrudniejsze decyzje dotyczyły tego, które zwierzęta zabezpieczyć. Pracownicy ogrodu łączyli po kilka gatunków mniej odpornych na wodę i umieszczali na wybiegach położonych wyżej. Na własnych wybiegach pozostała większość kopytnych. Miały jednak otwarte bramki lub przepiłowane kraty, aby w razie potrzeby móc się wydostać i ratować. Drobne zwierzęta umieszczano niemal w każdym budynku na terenie zoo.
"Najbardziej niebezpieczne gatunki dobrze zabezpieczono, aby w wypadku zalania nie wydostały się i nie stanowiły zagrożenia dla ludzi oraz innych zwierząt. Okrutne? Tak, ale inne wyjście było jeszcze okrutniejsze (bo nie miałyby żadnych szans na przeżycie) - zabicie" - czytamy na Facebooku zoo.
(W miarę) Szczęśliwy finał
Na szczęście zoo nie zostało zalane, ewakuacja nie była konieczna. Podczas powodzi zmarło tylko jedno zwierzę. To zebra Chapmana, która spłoszona przelatującym helikopterem, wpadła na ogrodzenie.
Pamiętasz powódź z 1997 roku we Wrocławiu? Podziel się wspomnieniami w komentarzu pod tekstem!