Tragedia rozegrała się w poniedziałek (22 listopada) w jednym z mieszkań w Głogowie. Ok. godz. 13 20-letnia kobieta wezwała karetkę pogotowia do swojego 12-miesięcznego synka, który przestał oddychać. Niestety, okazało się, że w całym powiecie nie ma wolnej karetki i na miejsce skierowano straż pożarną. To właśnie strażacy jako pierwsi dotarli do mieszkania i rozpoczęli reanimację chłopczyka. Chwilę po nich na miejsce dojechali ratownicy medyczni, którzy wracali właśnie z wypadku w Polkowicach. Niestety, dziecka nie udało się uratować i lekarz stwierdził jego zgon.
CZYTAJ WIĘCEJ: Koszmar w Głogowie: Umarło roczne dziecko. Gdy przestało oddychać, zabrakło karetki. Ratowali je strażacy
Dochodzenie w sprawie śmierci chłopczyka wszczęła prokuratura. Ze wstępnych ustaleń wynika, że dziecko było chore. Mimo że chłopczyk gorączkował i nie przyjmował pokarmów, to ani matka dziecka, ani jej konkubent nie wezwali do niego lekarza. Co więcej, co najmniej na kilka godzin przed wezwaniem karetki 20-latka w ogóle nie zajmowała się swoim synkiem.
- Dziecko było niedożywione, a według wstępnych ustaleń po sekcji zwłok, cierpiało od jakiegoś czasu na neuroinfekcję - informuje rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Legnicy, prok. Lidia Tkaczyszyn.
Prokuratura postawiła kobiecie i jej konkubentowi zarzuty narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne doprowadzenie do jego zgonu. W czwartek sąd pozytywnie rozpatrzył wniosek prokuratora i tymczasowo aresztował 20-latkę i jej konkubenta na 3 miesiące.
Jak się okazuje, matka chłopczyka miała ograniczoną przez sąd władzę rodzicielską.
- Był ustanowiony nadzór kuratora, który ostatni raz był na wywiadzie u tej rodziny tydzień temu - wyjaśnia prokurator. - Był też asystent rodziny, ale matka nie chciała, by przychodził on do domu.