W poniedziałek (22 listopada) ok. godz. 13 pogotowie ratunkowe otrzymało zgłoszenie, że w jednym z mieszkań w Głogowie przebywa roczne dziecko, które nie daje oznak życia. Niestety, okazało się, że w całym powiecie nie ma żadnej wolnej karetki. W tej sytuacji na miejsce skierowano dwa zastępy głogowskiej straży pożarnej. To właśnie strażacy jako pierwsi dotarli do mieszkania i rozpoczęli reanimację chłopczyka. Chwilę po nich na miejsce dojechali ratownicy medyczni, którzy wracali właśnie z wypadku z oddalonych o ok. 20 km Polkowic. Niestety, dziecka nie udało się uratować i lekarz stwierdził jego zgon.
Dochodzenie w sprawie śmierci chłopczyka wszczęła prokuratura. Lidia Tkaczyszyn, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Legnicy, potwierdziła, że w sprawie zatrzymano matkę dziecka i jej partnera. Oboje usłyszeli zarzuty narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne doprowadzenie do jego śmierci. Prokuratura skierowała do sądu wniosek o ich tymczasowe aresztowanie.
Jak udało nam się ustalić, ze wstępnych ustaleń wynika, że przyczyną śmierci chłopczyka była nieleczona choroba, w wyniku której rozwinęła się infekcja. Jak ustalili śledczy, mimo że dziecko było chore i gorączkowało, jego opiekunowie nie wezwali do niego lekarza. Ponadto wstępne oględziny wykazały, że chłopczyk był wychudzony i niedożywiony. Jak się okazuje, matka dziecka była ograniczona we władzy rodzicielskiej, a nadzór nad rodziną sprawował kurator.
Dlaczego do umierającego dziecka wysłano strażaków? Dlaczego tak długo trzeba było czekać na karetkę? Okazuje się, że teren całego miasta i powiatu obsługują zaledwie trzy zespoły ratowników. W sytuacji rosnącej z miesiąca na miesiąc liczby zgłoszeń, nierzadko zdarza się, że nie ma kogo wysłać do potrzebujących. Niestety, z takim przypadkiem mieliśmy do czynienia w poniedziałek. W sytuacji gdy wszystkie karetki obsługiwały akurat inne zdarzenia do umierającego chłopca zadysponowano najbliższy wolny zespół ratowników z Polkowic. Szymon Czyżewski, rzecznik Pogotowia Ratunkowego w Legnicy, w rozmowie z TVN24 wyjaśnił, że karetka dotarła do chłopca po kilkunastu minutach od zgłoszenia. Jak mówił, zgłoszenie w sprawie dziecka pogotowie odebrało o godzinie 13.03, a ratownicy dojechali na miejsce o 13.17. Jak informuje TVN24, zgłoszenie do dyżurnego głogowskiej straży zgłoszenie wpłynęło o godzinie 13.13.
- Musimy wziąć pod uwagę, że zespoły ratownictwa medycznego ciągle są w ruchu, ciągle jeżdżą i nie zawsze się zdarza, że zostaje zadysponowany ten zespół, który stacjonuje na miejscu - powiedział rzecznik w rozmowie z TVN24 i dodał, że z powodu szalejącej czwartej fali pandemii choroby COVID-19 liczba wyjazdów znacząco się zwiększyła.
ZOBACZ TEŻ: Martwy noworodek w łożeczku. Rodzice byli pijani jak bela! Prokuratura nie ma złudzeń
O problemach z dostępnością karetek w Głogowie donosił już kilkanaście dni temu portal glogow.naszemiasto.pl. Głogowscy ratownicy mieli narzekać na nadmiar pracy i problemy z obsługą wszystkich zgłoszeń. Jak podkreślali, wystarczy poważniejszy wypadek i nagłe zdarzania chorobowe w tym samym czasie, by zaczęły się problemy.
- Nie ma nas, bo zaczęły się covidy i zapie...my za POZ-y. Jeździmy do wszystkiego - mówił reporterowi jeden z ratowników. - I nie można nas cofnąć z zachorowania jeśli jesteśmy już na miejscu, dyspozytor może nas przekierować tylko w czasie drogi.
Wszystkie karetki, jakie ma do dyspozycji pogotowie ratunkowe w Legnicy są obecnie aktywne. Pytanie tylko, czy to nie za mało.