ZOBACZ TO WIDEO:
Tomasz M., wrocławianin, który na terenie sali zabaw w Warszawie zabił siebie i swojego syna, wcześniej rozwieszał na ulicach plakaty ze zdjęciami rzekomo zaginionych dzieci. 35-latek przyklejał plakaty w różnych miejscach we Wrocławiu i w Warszawie.
Po jakimś czasie okazało się, że żadnego porwania nie było. Tomasz M. i jego żona Justyna byli w trakcie rozwodu. Mężczyzna miał wcześniej postawione zarzuty uprowadzenia synka i uporczywego nękania żony. Dlatego sąd zdecydował, że ojciec może się spotykać z dziećmi tylko w obecności kuratora.
Jedno z takich spotkań odbyło się w niedzielę 25 listopada na warszawskim Bemowie.
>>> Ukraińcy zabili nożem kolegę w hotelu w Bielanach Wrocławskich!
"Nie wzbudzał podejrzeń"
- Pamiętam, że widziałem dwójkę dzieci z ojcem i jeszcze jedną osobą. Nikt nie zwrócił na nich uwagi, bo na sali było dużo osób. Nie wzbudzali większych podejrzeń - wspomina w rozmowie z dziennikarzem "Super Expressu" świadek tragedii.
Około godziny 17.00 Tomasz M. poszedł z 4-letnim synem Arturem do łazienki.
Po jakimś czasie przed toaletą ustawiła się kolejka. Oczekujący nagle zobaczyli, że spod drzwi wystaje rączka dziecka.
- Wszystko działo się bardzo dynamicznie. Ktoś śrubokrętem otworzył zamek w drzwiach. Ktoś krzyknął, że jest kuratorem. Zobaczyliśmy leżące dziecko na podłodze. Obok był mężczyzna. Widziałem też plastikową fiolkę - opisuje w "Super Expressie" świadek zdarzenia.
Obsługa sali wezwała pogotowie, straż pożarną, policję, a następnie ułożyła ofiary w pozycji bezpiecznej.
Tomasz M. zmarł w niedzielę, Arturek w poniedziałek rano.