Powiało grozą

Wraki czołgów mogły eksplodować. Szokujące kulisy popularnej wystawy

2025-02-22 4:30

Wraki rosyjskiego sprzętu wojskowego zniszczone podczas napaści na Ukrainę trafiły na wystawę, która odwiedziła polskie miasta. Po latach wyszła na jaw szokująca prawda. W każdej chwili mogło dojść do strasznej tragedii.

Sprzęt wojskowy na wystawie mógł eksplodować 

Rosyjskie czołgi i pojazdy opancerzone zniszczone podczas inwazji na Ukrainę trafiły do Wrocławia w lipcu 2022 roku w ramach wystawy „Za wolność waszą i naszą”, którą można było oglądać przy Centrum Historii Zajezdnia przy ul. Grabiszyńskiej. Od niemal pięciu miesięcy trwał wtedy barbarzyński atak putinowskiej Rosji na Ukrainę. - Trudno o bardziej namacalne świadectwo wydarzeń za naszą wschodnią granicą, a jednocześnie przyczynek do głębokiej refleksji – zachęcało do obejrzenia ekspozycji CH Zajezdnia.

Po niespełna trzech latach okazało się jednak, że było to skrajnie niebezpieczne. Jak ustalił Onet, pojazdy - czołg, transporter opancerzony, haubicoarmata i wóz opancerzony - mogły w każdej chwili eksplodować. Nikt bowiem wcześniej nie sprawdził, że w środku wciąż znajdują się granaty i amunicja.

Groźnie było nie tylko we Wrocławiu, bowiem wystawa była prezentowana również w Warszawie (stała kilka tygodni przy kolumnie Zygmunta), Poznaniu i Gdańsku.

- Saperzy rzeczywiście potwierdzili, że we wrakach znajdują się materiały niebezpieczne, w tym granaty i amunicja. Nie mieli wątpliwości, że zawierały elementy, które mogły doprowadzić do eksplozji. Saperzy podjęli je z pojazdów, zabezpieczyli i wywieźli w bezpieczne miejsce. Z przekazanych przez nich informacji wynika, że ich umiejscowienie i inne cechy wskazują na to, że mogły tam się znajdować dłuższy czas, również w czasie transportowania ich między miastami i w trakcie prezentacji podczas wystaw – cytuje swojego informatora portal onet.pl.

Załadunkiem, transportem i rozładunkiem, na zlecenie kancelarii premiera Mateusza Morawieckiego, zajmowała się Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych. Wraki – po tournée po kraju - trafiły do bazy RARS w Lisowicach na Dolnym Śląsku. Po zmianie rządów w Polsce, nowe władze agencji przyjrzały się zniszczonemu sprzętowi i wtedy odkryto szokującą prawdę. Dopiero wtedy niebezpiecznym znaleziskiem zajęła się najpierw policja, a później saperzy.

Władze RARS złożyły zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób albo dla mienia w wielkich rozmiarach, działając w okolicznościach szczególnie niebezpiecznych.

- Mogę potwierdzić, że we wrakach znalezione zostały materiały niebezpieczne. Nie mamy żadnych dokumentów potwierdzających, że sprzęt ten został sprawdzony na granicy. Poprosiliśmy saperów, by do wyjaśnienia tej sprawy nie detonowali zabezpieczonych materiałów, by mogli je zbadać biegli – powiedział Onetowi Jan Jałowczyk z RARS.

Na tym jednak nie koniec sprawy. Agencja złożyła również zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa dotyczące działanie na szkodę interesu publicznego i nadużycie uprawnień przez funkcjonariusza publicznego.

- Z naszej oceny jasno bowiem wynika, że zlecenie przez KPRM załadunku, rozładunku i transportu tych eksponatów nie mieściło się we właściwościach i kompetencjach RARS. Tymczasem z budżetu tej instytucji wydatkowane zostało na ten cel przynajmniej 700 tys. zł – dokładna kwota jeszcze jest wyliczana. W naszej ocenie pieniądze te wydano na ten cel z kieszeni podatników z naruszeniem prawa – dodaje Jan Jałowczyk.

Rosyjskie czołgi we Wrocławiu. Namiastka wojny na Ukrainie