O inwestycji było bardzo głośno. Oto bowiem na ul. Daszyńskiego - kompletnie pozbawionej drzew czy krzewów - powstały skrzynie, które miała zdobić zieleń. Pomysł znakomity, ponieważ okolica faktycznie potrzebowała takiego rozwiązania. Nowatorski projekt nie podobał się jednak wielu mieszkańcom i policji. Wskazywano, że zabrano miejsca do parkowania i ograniczono widoczność. Od samego początku entuzjastami byli głównie urzędnicy, którzy - co ciekawe - dziś nie przyznają się do tego projektu.
ZOBACZ TEŻ: Wtargnęli do kościoła w Wielką Sobotę. Zrzucili krzyż i uszkodzili kropielnicę
- Wygląda na opuszczony - mówi nam Małgorzata Piszczek, botaniczka i architektka ogrodów. - Po pewnym czasie wychodzi też, że całość została wykonana z lichej jakości materiałów. Pomysł był dobry, ale to wszystko.
Wytyka też błędy w nasadzeniach, bo te są zrobione "byle jak, bez ładu i składu". - Chyba zapomniano o tym projekcie - zastanawia się nasza rozmówczyni.
Małgorzata Piszczek uważa, że od początku całość powinna być przeprowadzona wspólnie z mieszkańcami. - Wtedy wszystko byłoby zadbane, bo ludzie nie uważaliby tego za coś narzuconego przez urząd. A tak... Niestety, to zmarnowana szansa, a sama inwestycja na Daszyńskiego jest pośmiewiskiem - dodaje.
Zieleń jest więc często zadeptana, instalacje poniszczone, a miejsca, w których miała być roślinność, służą jako popielniczki, do których wrzuca się pety.
Nikt nie chce się przyznać do zmian na Daszyńskiego
Interesujące, że wrocławski urząd nie chce się teraz przyznać do tejże inwestycji. Zadzwoniliśmy do jednej z miejskich instytucji, a tam usłyszeliśmy, że nie mają z zielonymi zmianami na Daszyńskiego nic wspólnego i odesłano nas do drugiej. A tam poinformowano nas, że za wszystkim stoi... Uniwersytet Przyrodniczy.
- Zgodnie z umową z urzędem miejskim po naszej stronie jest monitoring powietrza, retencji i temperatury. I te badania prowadzimy. Nie odpowiadamy ani za konserwacje, ani za utrzymanie tych "kieszeni" - mówi Małgorzata Moczulska, rzeczniczka Uniwersytetu Przyrodniczego.
Wygląda więc na to, że nikt nie dba (albo robi to słabo) o owe inwestycje, a szkoda. Jest jeszcze szansa, aby całość uratować. Można np. organizować wspólne - cykliczne - opiekowanie się zieleńcami, tak aby zachęcić do tego okolicznych mieszkańców.