Gaiki koło Głogowa. Koszmar Małgorzaty trwał latami
Para poznała się przez Internet. Wydawało się, że może to być coś poważniejszego. Małgorzata dla Mateusza J. zostawiła dwoje dzieci pod opieką swoich rodziców w Lesznie i wyjechała do mężczyzny. Wtedy nawet przez myśl jej nie przeszło, co ją czeka.
30-letnia dziś kobieta została uwięziona w pomieszczeniu gospodarczym, gdzie była bita, poniżana i gwałcona. 35-latek pastwił się nad nią i trzymał ją w nieludzkim warunkach. Wszystko trwało ponad 4 lata!
Rodzice nie wiedzieli? Dwie możliwości
Czy to możliwe, że nikt nie wiedział o gehennie kobiety? Wszak pomieszczenie, w którym była więziona, przylegało do domu rodziców oprawcy, z którymi mieszkał. Matka mężczyzny zaprzecza jednak, że cokolwiek wiedziała. - Dajcie mi spokój. Nie chce mi się żyć. Ja nic nie widziałam, nic nie widziałam. W domu byłam cały czas. Nie wiedziałam, co się tam dzieje – miała wykrzyczeć kobieta do sąsiadów, którzy przyszli pod jej dom.
Według nieoficjalnych doniesień, Mateusz J. miał zakazać rodzicom do wchodzenia do jego pokoju w ich domu oraz do pomieszczenia gospodarczego.
Prof. Ewa Gruza z Katedry Kryminalistyki Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego w rozmowie z Onetem przyznała, że ciężko uwierzyć w wersję najbliższych.
Bardzo możliwe, że ci rodzice mieli świadomość o nie do końca dobrych rzeczach, które dzieją się w tej komórce, gdy syn się w niej zamykał, ale nie interesowali się tym po prostu dla świętego spokoju. Albo wiedzieli o całej sprawie i najzwyczajniej w świecie dawali na to swoje przyzwolenie. Nie wykluczałabym żadnej z tych opcji
– przyznała prof. Gruza.
„A co mnie to obchodzi?”
A co z mieszkańcami wsi? Gaiki to niewielka miejscowość, w której żyje mniej niż 300 osób. Wszyscy się znają i wiele o sobie wiedzą. Tym razem nikt nic nie widział, nic nie słyszał… Choć nie do końca, bowiem po tym, jak tragedia młodej kobiety wyszła na jaw, nie brakowało głosów, że Mateusz J. do najbezpieczniejszych osób nie należał.
- Zachowywał się bardzo podejrzanie, na przykład stał niedaleko placu zabaw i obserwował nastolatki, potem je śledził - powiedział Super Expressowi jeden z mieszkańców wsi.
- Patrzył mi w okno domu, a gdy go zauważyłam, to szyderczo się śmiał – dodała inna mieszkanka. - Ze złości, że nas terroryzuje rzuciłem w niego kiedyś kluczem francuskim, bo miałem dość jego dziwactw - przyznał Super Expressowi inny mężczyzna.
Według mieszkańców, Mateusz J. w ciągu dnia głównie przebywał w domu, bardzo często natomiast wychodził wieczorem lub w nocy.
Według prof. Ewy Gruzy, fakt, że teraz mieszkańcy zaczynają coś wspominać o dziwnym zachowaniu mężczyzny wynika z faktu, że sprawa ujrzała światło dzienne.
Na sprawę tej społeczności trzeba spojrzeć szerzej. W takich wioskach naprawdę wszyscy się znają, część mieszkańców jest ze sobą skoligacona albo przynajmniej chodziła do tej samej szkoły. W małych społecznościach panuje dość duża tolerancja na różne zachowania innych osób. Jej przedstawiciele nie ingerują w zachowania sąsiada, które budzą pytania i wątpliwości, bo przecież znają jego rodzinę od wielu pokoleń. Oni zamykają się w bańce zwieńczonej stwierdzeniem: „a co mnie to obchodzi?”
- przyznała na łamach portalu onet.pl
Według profesorki podobny schemat bardzo często powtarza się w małych społecznościach, w których – jak się okazuje po latach – mogło dochodzić nawet do potwornych rzeczy.
Małgorzata w końcu nie wytrzymała
30-latka była więziona przez około 4 lata, choć – jak wynika z ustaleń śledczych – zwyrodnialec znęcał się nad nią przeszło 5 lat. To oznacza, że były momenty, że opuszczała swoje „więzienie”. Była jednak tak zastraszona, że bała się cokolwiek powiedzieć. Nie wytrzymała dopiero 27 sierpnia, kiedy trafiła do szpitala z wybitym barkiem. Jak później tłumaczyła, bała się, że w końcu mężczyzna ją zabije i opowiedziała o horrorze, który zgotował jej oprawca.
Nie była to jedyna wizyta 30-alt w szpitalu. W czasie, gdy były więziona, miała m.in. złamaną rękę, złamaną nogę, a także – w wyniku gwałtów - „w sierpniu 2023 r. pokrzywdzona doznała perforacji przewodu pokarmowego, a w sierpniu 2024 r. rozległej rany lewego dołu pachowego z uszkodzeniem węzłów chłonnych”. Na tym koniec, kobieta zaszła w ciążę i urodziła dziecko w szpitalu w Nowej Soli, które następnie oddała do adopcji. - Nie mogłam powiedzieć lekarzom prawdy, bałam się, groził mi, że jak się poskarżę to będzie jeszcze gorzej – przyznała Małgorzata w rozmowie z portalem myglogow.pl
Niestety, mimo tylu wizyt w szpitalach, personel medyczny nie uznał za stosowne powiadomienia organów ścigania, że w przypadku 30-latki może dziać się coś niepokojącego.
Rozmówczyni Onetu wskazuje, że samo zachowanie 30-latki – przede wszystkim fakt, że nie zgłosiła wcześniej swojej tragicznej sytuacji – może mieć swoje korzenie w przeszłości kobiety. - Być może ta kobieta chciała skończyć to dotychczasowe życie, nawet decydując się na desperacki krok, czyli pozostawienie dwójki dzieci. A jeszcze gdzieś w tle pojawia się miłość poznana przez Internet. Z nadzieją, że teraz wejdzie w bardziej komfortowy świat, który okazał się totalnym koszmarem – przyznała prof. Ewa Gruza i tłumaczy czemu ofiary często „kryją” swoich oprawców: - Bo taką miewamy konstrukcję psychiczną i możemy założyć, że w przypadku tej kobiety właśnie taka sytuacja zaistniała. Dodając do tego specyficzne uwarunkowania, w których ona, chcąc wyzwolić się z przypuszczalnie niekomfortowego życia, weszła w nową relację, dużo bardziej niebezpieczną. Dlaczego pozostawała w niej przez tak długie lata, dlaczego znosiła cierpienie biernie, to teraz powinni wyjaśniać psychiatrzy.