Zabójstwo policjantów z Wrocławia. Jakim cudem zatrzymany sięgnął po broń
Informacji dotyczące strzelaniny we Wrocławiu wstrząsnęły całą Polską. Policjanci pogrążyli się w smutku i żałobie po dwóch policjantach, którzy zostali postrzeleni w głowy przez Maksymiliana F., i zmarli w wyniku odniesionych ran w szpitalu. Jednak mnożą się niejasności, dotyczące samego zatrzymania mężczyzny. Jak to możliwe, że mężczyzna miał przy sobie broń, której użył i jakim cudem oswobodził się z kajdanek, których nie miał na rękach, gdy został zatrzymany po kilkugodzinnej obławie. Jak informuje Onet.pl, wątpliwości w tej sprawie jest wiele. Pierwsze pojawiają się już w chwili, gdy pierwszy patrol podjechał pod dom w Kiełczowie.
Patrol złożony z policjantów z komisariatu Wrocław-Fabryczna, miał zatrzymać Maksymiliana F., poszukiwanego listem gończym. Mężczyzna miał zostać doprowadzony do aresztu, gdzie miał odbyć sześć miesięcy kary. Jak informuje Onet.pl, nie wiadomo dlaczego do Kiełczewa został skierowany patrol z oddalonego o niemal 30 km komisariatu. Adres ten jest wpisany również do protokołu zatrzymania, mimo, że w domu o którym mowa, zamieszkująca go kobieta, zaprzecza jakoby pojawił się tam patrol. Mało tego, nie zna zatrzymanego F.
Co wydarzyło się w policyjnym samochodzie?
Około godziny 20. Maksymilian F. miał przebywać już w komisariacie Fabryczna, tam też, jak podaje Onet.pl wpisano do protokołu, że mężczyzna został przeszukany. Jednak z uwagi na brak miejsca w komisariacie, zatrzymany ma zostać przewieziony do Wrocław-Krzyki przy ul. Ślężnej, dokąd mieli go przetransportować policjanci Daniel Łuczyński i Ireneusz Michalak. I tu zaczyna się jedna wielka zagadka. Nie wiadomo jak wyglądał ten kurs, policja też nie ujawnia, jak doszło do tego, że Maksymilian F. miał przy sobie broń, ani również tego dlaczego zdecydowano się o przewiezieniu go do komisariatu Fabryczna, choć wiedziano, że nie ma ta miejsca. Nie wiadomo dokładnie, kiedy nieoznakowany samochód policyjny w którym jechali policjanci i zatrzymany wyruszył z tego komisariatu. Wiadomo za to, że około godziny 22:40 na ul. Sudeckiej, czyli kilkaset metrów dalej na jak się wydawało porzucony samochód natrafia świadek. To on znalazł policjantów i powiadomił policję.
Jak podaje portal, jeden z policjantów miał ranę postrzałową w okolicy oczodołu, drugi był postrzelony w skroń. Jak precyzuje onet.pl, "przybyli na miejsce technicy i medycy stwierdzają u Daniela Ł. "ranę postrzałową wlotową nad prawym uchem", u Ireneusza M. "ranę postrzałową wlotową prawej skroni"".
W trakcie zatrzymania, w kilka godzin później o rozpoczęciu obławy, Maksymilian F., miał przy sobie broń którą postrzelił policjantów, ale nie miał na sobie kajdanek, którymi miał być skuty. To w jaki sposób się ich pozbył i czy w ogóle był w nie zapięty, pozostaje na razie bez odpowiedzi. Nie od razu podano również informację w jakich pozycjach siedzieli policjanci w samochodzie. Ta informacja spłynęła dopiero 3 dni po całym zdarzeniu. Dlaczego? I jakie badania zostały przeprowadzone, żeby tę pozycje ustalić? Tego policja nie precyzuje. Nie podaje także informacji dotyczących kajdanek.
Nie wiadomo również dlaczego przy nazwisku F. zabrakło adnotacji, że może być niebezpieczny, choć w listopadzie mężczyzna w mediach społecznościowych deklarował, że policjanci "są do likwidacji ", on zaś jest osobą "maltretowaną" przez policję.
Te wszystkie wątpliwości ma wyjaśnić 11-osobowy zespół śledczy, złożony z najlepszych śledczych, pionów kryminalnego, konwojowego, szkoleniowego i kontroli", który przeanalizować ma wszystkie szczegóły tragedii z 1 grudnia.