8-letni Marcinek omal nie zginął w ubiegłym tygodniu. Na podwórku przy ul. Prądzyńskiego we Wrocławiu grał z kolegami w piłkę, gdy nagle został postrzelony w klatkę piersiową. Strzelcem był mieszkający obok Damian K. Używał wiatrówki, na którą nie trzeba mieć pozwolenia. Gdy zobaczył, że trafił Marcinka, nie udzielił mu pomocy, tylko uciekł. Ranny chłopczyk na szczęście szybko trafił do szpitala, gdzie lekarze wyciągnęli śrut.
- Mówili, że centymetr w bok i pocisk dosięgnąłby serca wnusia, a wtedy by umarł – mówi nam Beata Cała.
Kobieta wciąż jest w szoku po tym, co się stało.
Damian K, został szybko zatrzymany przez policję, ale już… wrócił do domu! Prokuratura postawiła mu zarzut narażenia Marcinka na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia. Chciała, aby trafił do aresztu, ale sąd uznał, że wystarczy dozór policyjny. Nie stwierdzono bowiem, że celował w dziecko, a w kubły na śmieci. Oburzenia tym wszystkim nie ukrywa pani Beata.
ZOBACZ TEŻ: Nastoletni zwyrodnialcy mordowali zwierzęta nożem i kijem. Usłyszeli zarzuty
- W każdej chwili może wyjść na podwórko i dopaść jakieś dziecko. Boimy się. Ja na pewno nie wypuszczę wnuczka na dwór - mówi nam wstrząśnięta.
Kobieta dodaje, że od dawna było wiadomo, że z Damianem K. coś jest nie tak. Jak mówią nam mieszkańcy z okolicy, często paradował ubrany po wojskowemu, miał przy sobie broń – wtedy wszyscy myśleli, że to zabawki.
- Wcześniej już strzelał na podwórku, w tym do samochodu sąsiada. Wzbudzał strach. To niebezpieczny szaleniec, który powinien być odizolowany od społeczeństwa, bo po prostu mu zagraża – mówi nam babcia postrzelonego chłopczyka.