Dochodziła 8 rano, kiedy Andrzej K. uzbrojony w rewolwer czarnoprochowy (nie trzeba na niego zezwolenia) wpadł do sklepu przy ul. Kolejowej w Jelczu-Laskowicach. Szukał w nim swojego syna, który był tam zatrudniony. Przy świadkach wycelował w Piotra i pociągnął za spust: zabił syna na miejscu. Przerażeni ludzie uciekli ze sklepu, a Andrzej K. próbował popełnić samobójstwo.
Prawdopodobnie podciął sobie żyły - ale nieskutecznie. Lekarzom, którzy przyjechali na miejsce, udało się go uratować. Teraz synobójca jest w szpitalu.
Dlaczego zabił własne dziecko? To pytanie zadają sobie mieszkańcy Jelcza-Laskowic. Ale jednoznacznej odpowiedzi nikt nie zna. Wiadomo, że mężczyźni byli skonfliktowani od dłuższego czasu.
- Kilka miesięcy temu Andrzej rzucił się na Piotra z młotkiem - mówi nam jedna z mieszkanek.
Po tym zdarzeniu Andrzej K. usłyszał zarzuty od prokuratora. Sąsiedzi jednak twierdzą, że to nie ostudziło chorych zapędów mężczyzny.
- Jelcz to mała miejscowość. Nie od dziś było słychać, że Andrzej grozi Piotrowi. W końcu doszło do tragedii - mówią nam mieszkańcy.
Nasi rozmówcy wskazują, że Andrzej K. był powszechnie nielubiany.
- Zawsze był jakiś dziwny. Wcześniej wyrzucił żonę z domu, ona ostatecznie się z nim rozwiodła. Sam potrafił być agresywny, a do tego w zimie chodził w klapkach i słomkowym kapeluszu - słyszymy.
Andrzejowi K. za zamorodowanie własnego syna grozi dożywotnie więzienie. Piotr K. osierocił żonę i dwójkę dzieci.